Rozdział 13

Mimo wszystko zachowanie porywaczy było trochę dziwne. Po tych wszystkich kryminalnych filmach, które Mahori i Margarita razem obejrzeli, ich wyobrażenie o porwaniu i przetrzymywaniu osób było całkiem sprzeczne z tym, co się tak naprawdę działo.
Znajdowali się na pokładzie średniej wielkości prywatnego samolotu. Oprócz nich w środku nie było innych pasażerów. Fotele były bardzo wygodne, obłożone białą skórą. W ciągu podróży robili wiele przystanków, głównie po to by napełnić benzyną bak, ale również aby zapolować. Z każdym kolejnym lądowaniem marzyli, by to był koniec, ale powoli tracili nadzieję na to, że pozostaną w kraju.
Za którymś razem Mahori'emu odwiązano usta żeby i on mógł napić się odrobiny krwi, lecz on stanowczo odmówił. Podejrzewał, że nigdy nie płynęła w żyłach zwierzęcia, a nie był aż tak spragniony, by sięgnąć po ludzką krew. Był prawie pewny, że chcieli go ośmieszyć i nie chciał ułatwiać im sprawy.
-Twoja strata - mruknął wtedy jeden ze strażników wbijając ostre kły w worek z czerwoną substancją.
Margaricie wcale nie było wygodnie, jej nawet nie zaproponowano niczego do picia. Chociaż miało to i dobre strony, bo była przekonana, że nie potrafiłaby odmówić skosztowania chociaż kilku kropli. Siedziała tuż przy oknie, ze skrępowanymi z tyłu dłońmi, zawiązanymi oczami i zasłoniętymi ustami. Pomimo usilnych prób, nie udało jej się rozerwać tamtego materiału. Był lekko śliski, co sprawiało, że jej paznokcie ześlizgiwały się po jego powierzchni, tym samym uniemożliwiając jej rozdrapanie więzów.
Mahori starał się jak tylko mógł, ale do strażników nic nie docierało. Za żadne skarby świata nie rozwiązaliby ani jego, ani Rity. Nie odzywali się prawie wcale, więc nie dało się od nich wyciągnąć żadnej przydatnej informacji. Czas tak mu się dłużył, że nie był już pewny ile godzin tam spędzili. Kiedy za którymś razem wyjrzał przez okno, aż zdrętwiał. Przelatywali właśnie nad ogromną i ciemną plamą, co oznaczało tylko jedno.
-Chyba właśnie lecimy nad oceanem - wyszeptał do siostry, przybliżając się do niej i zerkając na strażników, rozmawiających ze sobą przyciszonymi głosami.
Rita odwróciła się do niego i żałowała, że nie może się odezwać. Usiłowała jakoś dać mu znać, że też ją to niepokoi, ale to było niewykonalne.
-Obawiam się, że ten samolot nie dałby rady przelecieć takiej odległości bez porządnego wzmocnienia - kontynuował Mahori spoglądając znów na Ritę. - Podejrzewam, że tam dokąd nas zabierają jest więcej wampirów takich jak ten, który tak łatwo poradził sobie z Cullenami.
Kiedy wysiedli z samolotu po raz ostatni Margarita poczuła piekące słońce na policzkach. Przez opaskę na jej oczach prześwitywało mocne światło i było tak gorąco, że przez chwilę wydawało jej się, iż czuje jak błyszczy jej skóra. Już przyzwyczaiła się do braku wzroku, choć nadal jej to przeszkadzało. W zamian za utratę widzenia wyostrzyły jej się inne zmysły, więc świetnie orientowała się w otoczeniu.
Ku swojemu przerażeniu jeszcze nigdy nie czuła większej ilości nieśmiertelnych. Tamto miejsce było dosłownie przesiąknięte ich zapachem. Miała wrażenie, że wampiry dyszą jej na kark i otaczają z każdej strony. W rzeczywistości nie stali tak blisko tylko obserwowali ich z pewnej odległości. Zastanawiało ją co sprawia, że nikt nie przejmuje się tym, jak błyszczy ich skóra. W okolicy na pewno byli jacyś śmiertelnicy, więc wydawało jej się to dziwne. Jej wątpliwości zostały rozwiane, gdy poczuła jak jeden z wampirów nakrywa ją ciężkim materiałem i na głowę nasuwa kaptur. Miała prawdziwą ochotę zrzucić go z siebie.
Mahori nie miał zawiązanych oczu i doskonale wiedział, gdzie się znajdują. Mimo wszystko chyba wolałby nie mieć o tym pojęcia. Czas w podróży tak mu się wymieszał, że nie był pewny, który to dzień tygodnia. Po chwili zorientował się, że to mogło mieć związek ze zmianą czasu. Zrozumiał to dopiero wtedy, kiedy zerknął na znaki drogowe, które były napisane po hiszpańsku.
Cały plac otaczały wysokie, równo przystrzyżone drzewa owocowe. Zakapturzone wampiry prowadziły ich po kamiennej ścieżce, otoczonej przez wypielęgnowane rządki kolorowych kwiatów.
Zważając na ich posępne miny i okoliczności marszu, cała ta scena musiała wyglądać komicznie. Mahori prędzej spodziewałby się alei pełnej trupich czaszek lub ciemnego i starego cmentarza.
Zatrzymali się kilkanaście metrów przed końcem drogi. Jeden z wampirów o imieniu Otis zbliżył się do Margarity i szybko rozwiązał materiał zasłaniający jej oczy.
-Nawet nie próbuj - oznajmił przeciągając sylaby. - Twoja moc nie będzie tu działać...przynajmniej do czasu.
Jeszcze przez chwilę trzymał opaskę na jej oczach, ale po chwili zsunął ją jednak i Margarita wreszcie odzyskała wzrok. Następnie odwiązał jej materiał z ust i Rita musiała się solidnie powstrzymywać, by go nie ugryźć i zmyć z jego twarzy niemiły uśmiech. Szybko zarejestrowała każdy szczegół nowego miejsca. Odszukała wzrokiem Mahori'ego i żałowała, że nie potrafi z nim porozmawiać telepatycznie. Wyglądał na porządnie wystraszonego. Jego czarne włosy były zmierzwione, a ubranie pod fioletowym płaszczem, którym go nakryli, pogięte. Margarita domyślała się, że sama wygląda podobnie lub gorzej. Na drogę do nowego domu ubrała luźną białą koszulę z krótkim rękawem, zapinaną na guziki i wpuściła ją do zielonej, długiej do kolan, rozkloszowanej spódnicy z wysokim stanem. Teraz bluzka, która kiedyś została solidnie wyprasowana, była pognieciona i zakurzona. Poza tym wszystko zasłaniał za duży płaszcz w mocno fioletowym kolorze.
Mimo usilnych prób nie dowiedzieli się, gdzie konkretnie się znajdują. Mieli już dość tych wszystkich niespodzianek, chcieli usłyszeć choć najbanalniejszą odpowiedź, byleby była pewna.
Kilkanaście metrów dalej zza drzew wyłoniła się ogromna budowla, wprawiająca równocześnie w zachwyt i zakłopotanie. Mahori, który przez cały czas zasypywał pytaniami zakapturzone wampiry, nagle zamilkł. Tuż przed nimi na skalnym wzniesieniu rozciągał się ogromny, kamienny mur obronny, a za nim robiący duże wrażenie zamek. Przed wrotami wejściowymi stała śmiertelna straż, ale w zacienionych miejscach tuż przy murze w niedużych grupkach rozproszone były wampiry. Większość miała na sobie zielone szaty, ale kilkoro z nich było odzianych w brązowe i fioletowe materiały. Rozmawiali przyciszonymi głosami, co chwilę nieznacznie zerkając w ich stronę.
Nieśmiertelni prowadzący Ritę i Mahori'ego nie zwolnili jednak i ominęli główne wejście. Przeszli kilkadziesiąt metrów dalej i zatrzymali się przy murze niedaleko najwyższej wieży. Otis zbliżył się do muru i zastukał trzy razy w ciemne, drewniane drzwi. Odpowiedział mu szczęk kluczy i po chwili wejście się otworzyło. Z środka wyszedł czerwonooki wampir w mocno zielonej szacie i zlustrował wszystkich wzrokiem. Kiedy spojrzał na Margaritę i Mahori'ego przytrzymywanych przez swoich pobratymców jego wyraz twarzy się zmienił.
-Szybko do środka - syknął i odsunął się od wejścia. - Już i tak jesteście spóźnieni.

Rozdział 12

Cały dom został otoczony przez obce wampiry. Żadna żywa istota nie mogła dostać się do środka ani - tym bardziej - wyjść na zewnątrz. Słońce chyliło się już ku horyzontowi i zaczęło się ściemniać. Dzień dobiegał końca, a siódemka Cullenów w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy. Powoli, z gorzkim upływem czasu, każdy z domowników wybudzał się, odzyskując władzę nad swoim ciałem i umysłem. Alice jeszcze nigdy w swoim długim nieśmiertelnym życiu nie przeżyła czegoś podobnego. Nie pamiętała czy będąc człowiekiem kiedykolwiek zemdlała, ale była pewna, że to co się stało można było zaliczyć do pewnego rodzaju omdlenia. Było to na równi przerażające i ciekawe - znów móc śnić. Na początku poczuła jak jej mięśnie wiotczeją i miękną. Potem jej ciało zrobiło sie zbyt ciężkie by móc je utrzymywać i ustać na nogach. Pomimo otwartych oczu nie widziała zupełnie nic. Pamiętała tylko różnej wielkości czarne plamy majaczące jej przed oczami. Automatycznie próbowała zamrugać, by choć częściowo odzyskać normalny wzrok, ale za którymś mrugnięciem po prostu nie otworzyła oczu. Podczas tego odpłynięcia przeżyła coś w rodzaju krótkiej serii niepołączonych ze sobą snów lub kilku bardzo niewyraźnych wizji. Były podobne do tych, które nawiedzają ją codziennie, ale w przeciwieństwie do nich - widziała tylko przeszłość. Jeszcze raz przeżyła te chwile, które zapamiętała najmocniej - pobudkę w ciemnym pokoju z kratami w oknach; pierwsze polowanie; wyczekiwane spotkanie z Jasperem.
Kiedy ponownie otworzyła oczy, nagle w sekundę z południa zrobił się zmierzch. Przeszywało ją dziwne poczucie winy - przecież powinna była przewidzieć to co się wydarzyło. Jednak z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nic nie zobaczyła. 
Chwilę później dotarło do niej, iż nadal nie pojawiają się żadne nowe wizje, nawet te najbanalniejsze i najczęstsze.
Kiedy minęło kilka długich sekund zdała sobie sprawę, że leży na podłodze w salonie, a obok niej spoczywają pozostali. Miała okropne wrażenie, że salon się obraca i przez to - choć to było przecież niemożliwe - robiło jej się niedobrze. 
Potrząsnęła leżącym obok niej Jasperem, a ten natychmiast otworzył swoje duże, zaspane oczy. Zduszony okrzyk, który z siebie wydał, skutecznie obudził pozostałych. Alice bardzo powoli rozejrzała się po salonie kalkulując wszystko w swojej głowie. Coś mówiło jej, że mieli się tamtego dnia przeprowadzić, bo walizki leżały na stosie w kącie pokoju. Kiedy tak powoli obracała głową uświadomiła sobie coś jeszcze, ale nie miała na tyle siły, by móc wydobyć z siebie choć troche energii i oznajmić pozostałym swoje odkrycie.
Nagle, jakby wcześniej wstrzymywała powietrze, dotarły do niej wszystkie zapachy z całego domu i ze zdziwienia otworzyła szeroko oczy. Cały budynek był przesiąknięty wonią kilku innych, obcych nieśmiertelnych. Przez to, że tak wolno wszystko rejestrowała, czuła się jak szmaciana lalka, która może tylko oglądać świat, bez żadnej prawdziwej ingerencji w niego.
W tej samej chwili usłyszała bardzo ciche skrzypnięcie i ze schodów zszedł wysoki wampir w długim, niebieskim płaszczu, z rękami zbliżonymi do swojego czoła. Miał krótko obcięte, czarne włosy i złośliwy uśmiech na ustach. Zatrzymał się na ostatnim stopniu i spojrzał z góry na Cullenów, odrywając w końcu swoje członki od skroni.
 -Który z was to Carlisle? - zapytał nadzywyczaj wysokim głosem. Emmett miał na takich mężczyzn charakterystyczne, prześmiewcze określenie: "Pan Piszczałka". Alice nadal nie miała na tyle siły by się odezwać, ale najstarszy z rodziny najwyraźniej czuł się o wiele lepiej od niej. Podniósł się na łokciach i odważnie spojrzał prosto na czarnowłosego wampira.
  -To ja - oznajmił. - Ale co to wszystko ma znaczyć? Kim jesteś?
Wampir pokiwał głową w zamyśleniu jakby w ogóle nie usłyszał jego pytań i wygładził rękawy swojej szaty.
 -Mam na imię Patrick - oznajmił - i pierwszą zasadą, obowiązującą od tej chwili aż do odwołania będzie: nie odzywać się bez pytania.
Obok niego pojawiło się kilkoro innych wampirów w podobnych, ale zielonych szatach, prawdopodobnie zwabionych pobudką Cullenów. 
  -Wiem, że jesteście teraz trochę skołowani - kontynuował czarnowłosy przenosząc wzrok kolejno na każdego Cullena. - Sprawcą waszej chwilowej...nieobecności był pewien potężny wampir, który z pewnością opuścił już granice kraju i dlatego odzyskaliście świadomość.
Przeciągał końcówki wyrazów z obcym, wschodnim akcentem. Widać było, że angielski zna bardzo dobrze, ale każde jego słowo wydawało się być bardzo dobrze i skrupulatnie przemyślane.
  -Przez kilka najbliższych dni będziemy tu mieć tu pewnego rodzaju kwarantannę. Nikomu z was nie wolno opuszczać tego budynku bez naszej zgody. Przez te wyjątkowe okoliczności musimy też ograniczyć wam wasze nadprzyrodzone zdolności, czym zająłem się osobiście.
Alice słuchała go, ale słowa docierały do niej z pewnym opóźnieniem. Starała się zebrać w sobie wszystkie siły. 
  -Gdzie jest Margarita? - zapytała cicho, głosem o kilka tonów wyższym niż zwykle. - I Mahori?
Esme sapnęła głośno, jakby dopiero teraz zauważyła brak tej dwójki. Emmett obrócił szyją by spojrzeć na wszystkich i odnaleźć zagubionych, a zrobił to tak szybko, że Alice przez chwilę wydawało się, iż niechcący się zrani.
Patrick splótł swoje długie, kościste palce i skierował na nią czerwone tęczówki.
  -Muszę ci przypominać jak brzmiała zasada numer jeden? - zasyczał.
  -Odpowiedz na pytanie - warknął do niego Jasper próbując się podnieść, ale bezskutecznie. Alice położyła mu dłoń na ramieniu, chcąc trochę go uspokoić. Cieszyła się, że tak ją broni, ale w ich sytuacji nie było to najlepszą strategią.
Patrick najwyraźniej nie przejął się blondynem, gdyż w spokoju przyglądał się swoim paznokciom. 
  -Radzę uzbroić się w cierpliwość - powiedział wymuszonym, spokojnym głosem. Kątem oka zerknął na obserwujące go, okryte zielonymi płaszczami wampiry. - Zmieniajcie warty co jakiś czas - zwrócił się do nich. - Ale nie ważcie się zostawić ich samych sobie. 
Znów wygładził swoją szatę i powoli skierował się w stronę schodów. Alice wodząc za nim wzrokiem, postanowiła sobie w duchu, że znajdzie rozwiązanie. Z każdej sytuacji jest przecież jakieś wyjście. Gdziekolwiek zabrali Ritę i Mahori'ego, ich zapachy jeszcze przez kilka godzin powinny unosić się w powietrzu. Z drugiej, mniej optymistycznej strony - tak mocno osłabieni nie dadzą rady tej przedziwnej, wrogiej grupce nieśmiertelnych, nieważne czy mają nad nimi przewagę, czy nie. 
Podpierając się rękoma Alice spróbowała wstać, ale gdy tylko jej się to udało, opadła na kanapę. Jeden ze strażników stojący przy drzwiach wejściowych zachichotał cicho, ale drugi dźgnął go w żebra łokciem by go uspokoić. Edward posłał mu wrogie spojrzenie, ale to przeciwnie, rozbawiło go jeszcze bardziej.
W pozycji siedzącej każdy z Cullenów przynajmniej wyglądał normalniej. Tak przedziwnej sytuacji nie spodziewał się żaden z nich i Alice poważnie rozmyślała nad tym czy czasem ciągle nie jest pogrążona w transie. 
Oto i oni - rodzina dziewięciorga potężnych wampirów - wegetarianów. I w ciągu zaledwie jednej chwili dwoje z nich zostało porwanych, pozostałą siódemkę uwięziono w ich własnym domu, a w dodatku wyjątkowo utalentowaną trójkę pozbawiono mocy, co równocześnie zbliżyło ich szanse ucieczki do zera.

Rozdział 11

Kilka dni później wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Margarita nie miała jeszcze zbyt wiele osobistych rzeczy, więc całym jej bagażem była duża walizka i dwa średniej wielkości pudełka. W przeciwieństwie do Rosalie, której rzeczy nie zmieściły się w samochodzie i trzeba było zamówić dodatkową przyczepkę.
W domu panował harmider, bo każdy krzątał się po wszystkich pokojach w tę i z powrotem. Słońce powoli wschodziło i kiedy osiągnęło swój najwyższy punkt na niebie, Cullenowie byli gotowi do drogi.
Margarita po raz ostatni weszła do swojego czarno-czerwonego pokoju i omiotła go wzrokiem zapewniając się w myślach, że kiedyś jeszcze tu wróci. Miała cichą nadzieję, iż kiedy kolejny raz przestąpi ten próg, będzie już w pełni szczęśliwa. Zza rogu wyłonił się Mahori także w melancholijnym nastroju i stanął obok niej.
-Idziemy? - zapytał zapinając swój zielony sweter i spoglądając na stary pokój Rity.
Margarita spojrzała na niego i pokiwała głową.
Razem zeszli po schodach i skierowali się do dużego pokoju. Salon wyglądał bardzo nienaturalnie, kanapy i fotele były przykryte płachtami, wszystko było solidnie wyczyszczone i wszędzie roznosił się zapach środków czystości. Na niskim stoliku nie stały żadne książki. Rita mimowolnie westchnęła i oboje skierowali się w stronę drzwi wyjściowych. Kiedy zeszli ze schodów Mahori zatrzymał się nagle, co sprawiło, że Rita prawie na niego wpadła. Zirytowana już miała na niego krzyknąć, ale potem spojrzała w tę samą stronę co on i zamarła. Przypomniał jej się fragment pewnego horroru, na którym była w kinie z Alice i Rosalie. I tak się właśnie poczuła – jakby patrzyła na wyreżyserowaną scenę i zaraz ktoś miał klasnąć w dłonie i zawołać głośno: „cięcie!”. 
Cullenowie stali przodem do drzwi wejściowych, patrzyli na Ritę i Mahori'ego, ale najwyraźniej niczego nie widzieli. Ich twarze były pozbawione emocji, a ciała zwisały kilka centymetrów nad ziemią.
Margarita znieruchomiała i nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Jeszcze schodząc po schodach słyszała ich rozmowy, a teraz wyglądali jak kukiełki zawieszone na sznurkach.
-Rita, coś ty zrobiła? - zajęczał Mahori, a w jego głosie słychać było panikę. Spojrzał na swoją siostrę przerażonym wzrokiem, a Margarita nie wiedziała co odpowiedzieć. Mogła przysiąc, że to nie była jej wina, ale nie widziała żadnego innego wyjaśnienia. Nagle Cullenowie poruszyli się niespokojnie i jak marionetki upadli na ziemię, a ich ciała ułożyły się w dziwnych, nienaturalnych pozycjach.
Wtedy zza gęstej ściany lasu wyłoniło się kilka wampirów. Byli ustawieni w szyku jeden za drugim, a potem jakby mieli to wyćwiczone i zaplanowane – ustawili się w rzędzie. Byli ubrani w ciężkie i długie zielone szaty, a na głowy mieli zarzucone szerokie kaptury. Dwoje z nich wyszło krok do przodu, odznaczali się innym ubiorem niż pozostali - ich stroje były koloru ciemnoniebieskiego.
Obydwoje spokojnym ruchem sięgnęli do swoich kapturów i zrzucili je z głów. Wampir z lewej wyglądał na dużo starszego od swojego towarzysza, miał gęste czarne brwi i długie do ramion włosy. Jego uśmiech był trochę złośliwy, a czerwone oczy przeszywały spojrzeniem. Wampir po prawej był niższy i tęższy. Miał krótkie blond włosy i prawie niewidoczne brwi. Nie uśmiechał się i zaciskał cienkie usta. Margaritę nagle uderzył mocny zapach wszystkich wampirów i nie mogła zrozumieć czemu nie poczuła tego wcześniej. Razem z tą dwójką było ich ośmioro, więc nawet jeśli chcieliby powalczyć o życie, nie mieli najmniejszych szans.
Czarnowłosy poprawił sobie szatę i znudzonym wzrokiem omiótł Margaritę i Mahori'ego.
-Nie bądźcie tacy zdziwieni – odezwał się bardzo niskim i pouczającym głosem. - To nie przystoi osobom waszego pokroju.
Blondyn spojrzał na niego i cicho westchnął.
-Chyba mikstura nadal działa – powiedział i machnął lekceważąco ręką. - Będziemy musieli zastosować plan B.
Margarita starała się wyglądać na mniej przerażoną, ale to było silniejsze od niej. Poczuła dziwne ukłucie w środku. Kimkolwiek są te wampiry, one wiedzą kim byli przed przemianą. Miała ochotę przydusić ich do ściany i zmusić by wszystko jej powiedzieli.
Mahori odchrząknął zwracając na siebie uwagę i osiem par oczu spojrzało prosto na niego.
-Czego od nas chcecie? - zapytał siląc się na pewny siebie ton. - I co zrobiliście z naszymi przyjaciółmi?
Wskazał na Cullenów, a po wampirach przeszedł cichy pomruk. Rita była prawie pewna, że był to śmiech.
-Cisza! - warknął na nich blondyn, a szeregi znów stanęły na baczność. Zlustrował wzrokiem Mahori'ego i pokiwał głową z dziwnym wyrazem twarzy.
-Przed przemianą nie byłeś taki pewny siebie – mruknął.
-Może zamiast nas wyśmiewać odpowiecie na nasze pytania? - zapytała Rita czując przypływ odwagi. Nikt oprócz niej nie może wyśmiewać jej brata. - Chyba należy nam się jakieś wyjaśnienie?
Czarnowłosy podniósł do góry brwi.
-Wszystkiego dowiecie się, gdy już będziemy na miejscu – powiedział z zaciśniętą szczęką, siląc się na uprzejmy ton głosu.
-Waszym...przyjaciołom jak się wyraziłeś, nic nie będzie – wtrącił blondyn i kiwnął na wampiry po swojej prawej. Tamci wyszli z szeregu i wnieśli Cullenów po schodach do domu.
-Co wy robicie? - zaprotestowała Rita. - Skąd wiedzieliście, że...
-Że tu jesteście? - dokończył czarnowłosy. - Od kilku tygodni obserwują was nasi najlepsi szpiedzy.
Mahori zawarczał oburzony, a Rita poczuła jak robi się jej gorąco. Jeżeli dobrze to przemyśli, uda jej się zahipnotyzować wszystkich zgromadzonych. Jednak wampiry wcześnie zauważyły co planowała zrobić.
-Oh, nie próbowałbym tego – powiedział blondyn twardo, ale jednocześnie unikał wzroku Margarity. - Jest tu z nami pewien wampir, dzięki któremu jesteśmy odporni na te twoje...wybryki.
Jeden z nieśmiertelnych jako jedyny również w ciemnoniebieskiej szacie uśmiechnął się wrednie. Rita spojrzała mu w oczy i z całych sił zapragnęła go zahipnotyzować, ale z zaskoczeniem poczuła jak jej energia nie chce opuścić jej ciała. Była zablokowana.
Z rezygnacją spojrzała na swojego brata, a ten zacisnął powieki.
Czarnowłosy rozejrzał się po okolicy.
-Patrick – odezwał się do jednego ze swoich pobratymców, którym okazał się ten blokujący moc. Wyszedł on z szeregu i pokłonił się niezbyt głęboko. - Zwracaj uwagę na to, że nie mogą za wcześnie dowiedzieć się kim jest ta dwójka. Nie jestem pewien czy w ogóle mogą o tym wiedzieć – powiedział powoli ważąc słowa. - Weźcie pod uwagę dar tego rudego i tej małej. Musisz na nich uważać i blokować dopóki nie przyjdzie posłaniec z decyzją, zrozumiano?
Patrick kiwnął głową i zniknął za drzwiami domu.
-Co to ma znaczyć? - zapytał Mahori zerkając przez okno do salonu, gdzie zabrano Cullenów. - Co chcecie z nami zrobić?
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wampiry krzątały się wnosząc z powrotem wszystkie pakunki i bagaże do środka.
-Ernest, weź pod uwagę wiedzę tego najstarszego – blondyn upomniał jednego z wampirów podnoszących walizki. - Dopilnuj żeby nie odzywał się niepytany.
-Zaraz...- Rita zamrugała kilkakrotnie. – To Carlisle coś o nas wie?
-Nie w ten sposób o którym myślisz – uciął czarnowłosy i spojrzał na swojego towarzysza.- Otis, czas na nas.
Otis spojrzał na swój zegarek i zgodził się z nim.
-Plan B – rzucił do wampirów, którzy pozostali na podwórku. – Patrick zostaje tutaj, więc nie możemy się narazić na działanie jej mocy.
Zanim Margarita zrozumiała, że mówi o niej, było już za późno. Podbiegł do niej stojący najbliżej zakapturzony wampir i zawiązał jej oczy. Drugi złapał Mahori'ego od tyłu i skrępował mu ręce jakimś dziwnym, srebrnym drutem. Nie mógł pomóc siostrze, więc tylko krzyknął bezsilnie, a wtedy i jemu, i Ricie zakneblowano usta.
Mahori spojrzał ze złością na dwójkę wampirów w niebieskich szatach i powiedział coś, ale przez materiał w ustach nic nie można było zrozumieć.
Czarnowłosy zaśmiał się i przyłożył dłoń do ucha.
-Nic nie słyszę – powiedział – możesz powtórzyć?
Otis szturchnął go w ramię.
-Takie żarty są bardzo ryzykowne, Cayo, zważając na to do kogo się odnosisz.
Cayo wyraźnie spąsowiał, przestał się śmiać i wzruszył ramionami.
-Zbierajmy się już – powiedział, a Rita poczuła jak ktoś łapie ją za ramiona i podnosi.

Rozdział 10

Tym razem nikt nie musiał głosować - Alice zadecydowała za wszystkich i wybrała sobie jeden z wolnych pokoi. Aż trudno było uwierzyć, jak bardzo szczęśliwa jest ta mała istotka. Zachowywała się tak, jakby dopiero co wypiła dziesięć mocnych kaw. Jasper był o wiele bardziej spokojny i zdystansowany niż jego towarzyszka. W ciszy wysłuchał wszystkich rad Carlisle'a i widać było, że słuchał uważnie i był mu za nie wdzięczny. Niestety ani Alice, ani Jasper nie mieli pojęcia co oznaczają białe tęczówki Rity i Mahori'ego. Blondyn najpierw myślał, że chodzi po prostu o dar Margarity – dzięki oczom potrafi hipnotyzować. To nie wyjaśniało jednak dlaczego Mahori także takie posiada, więc pochodzenie tej „wyjątkowości” nadal pozostawało zagadką. Mahori cały czas patrzył na Jaspera podejrzliwie, ale starał się tego nie okazywać. Za Edwardem też z początku nie przepadał, a przecież okazał się być w porządku. Nie chciał znowu wysuwać pochopnych wniosków.
Emmetta nie trzymały długo wątpliwości. Pomimo złego pierwszego wrażenia, jakie robi wygląd tego młodego blondyna, już kilka godzin później czuł się przy nim swobodnie. Rosalie była najbardziej uprzedzona co do przybyłych.
Już po kilku dniach Rita nie potrafiła wyobrazić sobie ich domu bez Alice. Nie wiedziała czy znajdzie w niej przyjaciółkę tak bliską jak w Rose, ale wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Coraz częściej spędzały wieczory we trójkę, zwykle przechadzały się po lasach polując i rozmawiając. Alice opowiadała im co robiła przez te wszystkie lata wałęsając się po Ameryce. Z tego co zauważyła Rita, jej kontakt ze śmiertelnikami był znikomy. Tamtego dnia zaprowadziła je w swoje ulubione miejsce – tuż przy skarpie, gdzie kilka tygodni wcześniej siedziała z Edwardem.
-Ładnie tu - przyznała Alice spoglądając na ocean pod ich nogami. Cała okolica była pokryta grubą warstwą śniegu, a las wydawał się ciemniejszy niż zwykle.
Rosalie poprawiła sukienkę i usiadła obok Rity.
-To prawda – potwierdziła spoglądając na otoczenie. – Dziwne, że mieszkam tu już tyle czasu i nigdy tutaj nie trafiłam.
Alice uniosła brwi do góry i przygryzła wargę.
-Czemu Margarita nie pokazała ci tego miejsca wcześniej?
Rita skrzywiła się delikatnie i odwróciła głowę w stronę oceanu nie chcąc, by Alice zauważyła jej reakcję. To nie jej wina, że trafiła na drażliwy temat.
-Pojawiłam się tutaj dopiero w listopadzie – wyjaśniła chyba za spokojnie. - Mnie i mojego brata ktoś pobił i zostawił w lesie. Znalazł nas Carlisle i postanowili nas przemienić, inaczej dawno już byśmy nie żyli.
-Co się wtedy stało? - zapytała Alice, a w jej głosie słychać było współczucie. Rita wzruszyła ramionami jakby tamte chwile już nie robiły na niej wrażenia. Zdjęła z rąk cienkie czarne rękawiczki.
-Prawdę mówiąc nie wiem – odpowiedziała – nic nie pamiętam.
-Rozumiem – mruknęła Alice i uśmiechnęła się smutno. Rita wiedziała, że mówi prawdę, koniec końców żyje w niewiedzy już bardzo długo. Jednak w przeciwieństwie do Rity, pomimo tych wszystkich niewiadomych, nadal się uśmiecha. Gdy o tym myślała dręczyło ją poczucie, że sama robi to bardzo rzadko. Z drugiej strony może to dlatego, że krótkowłosa nauczyła się żyć dalej. Odnalazła Jaspera i z nim chce zacząć życie na nowo.
Od pierwszego spojrzenia na nich można było łatwo się domyślić, że są w sobie zakochani. A co jeżeli Margarita poznała już taką osobę w swoim życiu i tak po prostu o niej zapomniała?
Alice od pewnego czasu ciągle prześladowały myśli czemu Margarita i Mahori w jej wizjach pojawili się tak późno. Najpierw wydawało się jej, że po prostu nie dołączyli jeszcze do Cullenów. Teraz nareszcie zrozumiała, że chodziło o ich przemianę, ludzi zawsze widziała słabiej albo wcale.
-Więc potrafisz przepowiadać przyszłość? - zapytała Rose zmieniając temat. -To musi być wspaniałe uczucie.
Alice uśmiechnęła się szeroko i mrugnęła do niej.
-Jest naprawdę świetne – zgodziła się – ale muszę przyznać, że już dawno nikt mnie niczym nie zaskoczył.
Margarita zamyśliła się wpatrując się w wzburzony ocean.  Była trochę zawiedziona tym, że nie udało jej się użyć swojej mocy tak jak chciała. Jasperowi wyszło to tak bardzo naturalnie, jakby wcale nie musiał się starać. Może chodziło o to, że nie miała wprawy. Bądź co bądź blondyn miał całe sto lat, by ćwiczyć swoje zdolności, a Rita znała swoją moc dopiero od niecałych dwóch miesięcy. Nie mogła się jednak zbytnio z nim porównywać - w końcu ich moce znacznie się od siebie różniły. Ona nie tylko miała władzę nad emocjami swojej ofiary, mogła także zabrać jej zdolność myślenia i uczynić poddaną sobie, wyssaną z życia kukłą
I kiedy tylko o tym pomyślała, zrobiło się jej niedobrze.  
 Rose przeczesała swoje długie włosy palcami, na tle zachodzącego słońca wyglądały na złote.
-Jak długo jesteście razem z Jasperem? - zapytała bezpośrednio. Margarita uniosła wysoko brwi.
-Rose! - zbeształa ją. - To nie jest nasza sprawa.
Alice roześmiała się trochę nerwowo.
-No co? - wzruszyła ramionami Rosalie. - Od niedawna jest naszą nową siostrą, więc to normalne, że ją o to pytam!
Margarita wywróciła oczami.
-Dzięki Rose – powiedziała Alice i zaczęła bawić się frędzelkami swojej nowej bluzki. - Muszę przyznać, że ja zakochałam się w nim od chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyłam go w wizji. On sam zawsze winił się za śmierć tak wielu istnień i przez to myślał, że jest trochę...odstraszający.
Rose uśmiechnęła się pod nosem i pokiwała głową, by Alice kontynuowała.
-Zajęło mu to trochę – przyznała krótkowłosa. – Ale w końcu powiedział mi co czuje i zostaliśmy parą.
Przez chwilę siedziały w ciszy rozkoszując się pięknym wieczorem. Skóra każdej z nich błyszczała oświetlona przez delikatne promienie zachodzącego słońca. Rita poprawiła wysoki kok na swojej głowie. Czuła się trochę nieswojo, tak jakby zaraz miało się stać coś dziwnego. Było zbyt spokojnie nawet jak na tamten zimowy wieczór. Mimo jej obaw nie działo się jednak nic niepokojącego, co tym samym doprowadzało ją do szału. Wstała nie mogąc usiedzieć spokojnie w miejscu i zdjęła z siebie swój czarny żakiet.
-Co ty robisz? - zapytała ją Rosalie patrząc na nią zdziwiona.
Alice już wiedziała co zamierza Rita, więc uśmiechnęła się i także podniosła.
-Podobno kąpiele w zimie są bardzo zdrowe – odpowiedziała spokojnie Margarita rozpinając rozporek spodni.
-Chyba żartujesz – oznajmiła Rosalie niezbyt pewnym głosem.
-Skaczesz z nami?
Rose spojrzała na swoje ubrania, a potem znów na Ritę.
-Może ja tylko popatrzę...
-Daj spokój! Wiem, że ci się spodoba – Alice mrugnęła do niej i teatralnie przyłożyła palce wskazujące do swoich skroni.- Tak, widzę to.
Rosalie prychnęła, ale posłusznie wstała i przeciągnęła przez głowę swój zielony sweter. Po kilku sekundach wszystkie trzy stały nad klifem w samej bieliźnie. Strop miał kilkanaście metrów długości, a Rita jeszcze nigdy nie widziała tak mocno wzburzonych fal.
-Oszalałyście – mruknęła Rose spoglądając w dół. Wampirzyce nie zwróciły na nią uwagi.
-Na trzy? - zapytała Alice i uśmiechnęła się szeroko.
-Po co czekać – odpowiedziała Rita i skoczyła w dół ciągnąć Rose i Alice za sobą. Nie bały się ani wysokości, ani siły upadku, ale pomimo tego krzyczały ile sił w płucach. Ich wrzaski w końcu uciszyła woda. Margarita wpadła najgłębiej tworząc wokół siebie burzę bąbelków. W ogóle nie odczuwała temperatury wody, nadal było jej ciepło. Podpłynęła do góry i wynurzyła się odgarniając włosy z twarzy. Alice i Rose zaśmiewały się chlapiąc się nawzajem wodą. Rita także się uśmiechnęła i poczuła się tak, jakby słona woda zmyła z niej cały pesymizm.

Rozdział 9

Dzień przeprowadzki zbliżał się wielkimi krokami. Margarita nie była z tego powodu zbytnio zadowolona, dopiero co zaczęła przyzwyczajać się do tego dużego domu, a już miała go opuścić. Spodobały jej się ogromne lasy otaczające Forks, a także klimat panujący w tym małym mieście. Wiedziała jednak, że jeśli chcą uniknąć kłopotów, ta zmiana jest niezbędna.
Właśnie przenosiła pudła ze swoimi rzeczami w kąt pokoju, kiedy nagle poczuła dziwny zapach. Znieruchomiała, a jej ciało na chwilę zamieniło się w automat. Wzięła głęboki wdech upewniając się co do swoich podejrzeń. Była całkiem sama, a sądząc po zapachu do ich domu zbliżały się jakieś obce wampiry. Nie wiedziała co powinna zrobić, alarmowała Edwarda w myślach, ale był zbyt daleko by mógł ją usłyszeć. Szybko pojawiła się na dole i skrzywiła się - tu zapach czuć było jeszcze mocniej. Zdziwiło ją, że te nieznajome wampiry biegną z wiatrem - cokolwiek od nich chciały, na pewno nie uda im się jej zaskoczyć. Podświadomie uruchomiła swój aparat ochronny i poczuła jak w całym jej ciele rozlewa się znajome ciepło. Tylko nie to, pomyślała. Od czasu zahipnotyzowania wszystkich Cullenów nie ćwiczyła swoich wyjątkowych zdolności. Może to dawało jej jakąś minimalną przewagę nad tamtymi nieśmiertelnymi, ale czuła się jak tykająca bomba. Jeżeli straci nad sobą panowanie, nie dowie się od nich niczego. Wzięła głęboki wdech i nie wiedząc co powinna zrobić wyszła na zewnątrz. Skierowała się w stronę z której dochodził zapach i właśnie wtedy z lasu wynurzyły się dwie postacie - kobieta i mężczyzna. Dziewczyna szła przodem i poruszała się tak lekko, jakby unosiła się nad ziemią. Była bardzo drobna, co najmniej o głowę niższa od Rity. Miała na sobie potargane i brudne ubrania, ale jej szeroki uśmiech odwracał od nich uwagę. Na głowie sterczały jej we wszystkie strony krótkie, czarne włosy. Trzymała za rękę wysokiego chłopaka, ale gdy tylko Rita na niego spojrzała, mimowolnie zawarczała. Jeszcze nigdy nie wydała z siebie takiego dźwięku, ale w tym przypadku była to uzasadniona reakcja. Mężczyzna całe ciało miał pokryte srebrnymi półksiężycami, przypominającymi blizny po ugryzieniach. Pomijając te znaki był przystojny jak każdy wampir. Muskularny, ale nie nabity. Włosy miał jasne i pokręcone.
Zatrzymali się raptownie słysząc warknięcie Rity, a z twarzy dziewczyny zniknął uśmiech i na chwilę zamarła w miejscu.
-Jasper zamknij oczy! - pisnęła cienkim, melodyjnym głosem odzyskując władzę w ciele. Chłopak uniósł wysoko brwi zdziwiony, ale wykonał polecenie i zmrużył oczy. Rita starała się nie okazywać zaskoczenia, ale było to silniejsze od niej. Skąd ta dziewczyna wiedziała, co zamierzała właśnie zrobić?
-Przybywamy w pokoju – oznajmiła krótkowłosa unosząc ręce. – Daj nam szansę, a wtedy porozmawiamy i się usprawiedliwimy.
Rita od razu chciała odmówić, ale nagle ogarnęło ją dziwne uczucie spokoju. Mimowolnie rozluźniła mięśnie, lekko zaskoczona.
Zdenerwowanie powoli z niej uchodziło, a zastąpiła je silna ciekawość. Nie wiedziała dlaczego, ale miała ogromną ochotę poznać tych dwoje.
-Tak – powiedziała sennie i kiwnęła głową. - Zapraszam.
Podeszła do drzwi wejściowych i w tej samej chwili kątem oka zauważyła jak dziewczyna wesoło uśmiecha się do chłopaka w jakimś dziwnym, porozumiewawczym sposobie. Nagle poczuła jak uchodzi z niej całe rozluźnienie - ona również zrozumiała przesłanie.
-Jedną sekundę – powiedziała przez zęby zatrzymując się i powoli odwracając do przybyłych. Jakaś mała część jej mózgu zarejestrowała odgłos opon na podjeździe przed domem. - To ty mnie tak omamiłeś?!
Poczuła wzrastający gniew i przeszywający gorąc oblał jej głowę. Ktoś próbował na niej jej własnych sztuczek.
-Rita? - koło niej w wampirzym tempie pojawił się Mahori razem z Carlisle'em i Esme.- Rita, co tu się dzieje?
Drobna dziewczyna znów na chwilę stała się nieobecna, a potem poruszyła się niespokojnie.
-Chcemy tylko porozmawiać – powiedziała bardzo szybko patrząc z niepokojem na Margaritę.- Dwa lata temu, kiedy spotkałam Jaspera zaczęły mnie nachodzić wizje związane z wami...
-Wizje? - powtórzył Carlisle i widać było, że powstrzymuje się przed zasypaniem jej mnóstwem pytań.
-Tak, mogę przepowiadać przyszłość – oznajmiła dziewczyna kiwając głową.
-I wtedy postanowiliśmy was odnaleźć – wtrącił Jasper.
Esme mierzyła wzrokiem przybyłych i starała się ocenić sytuację. Na pierwszy rzut oka nie wyglądali na takich, których powinna się bać. Nie wyczuwała żadnej niechęci z ich strony.
-Rita, spokojnie – szepnął jej do ucha Mahori łapiąc ją za ramię. Nie chciała się uspokoić. O ile mogła zaufać tej dziewczynie, to Jasper napawał ją dziwnym lękiem. - Dajmy im szansę.
Margarita niechętnie opuściła wzrok, ale nadal czuła, jak przepływa przez nią energia.
-Chodźmy do środka – odezwała się w końcu Esme. - Przecież nie ocenia się nikogo po pozorach.
Rita zwykle się z nią zgadzała, ale tym razem miała ochotę potrząsnąć swoją przybraną matką. Wszyscy weszli do domu i Carlisle zajął miejsce na fotelu naprzeciwko kanapy, dając tym samym przybyłym wymowną wskazówkę, gdzie mają spocząć. Rita oparła się o ścianę pod schodami, a po chwili dołączył do niej Mahori. Esme usiadła na drugim fotelu obok swojego męża.
-Słuchamy – powiedziała swoim zwykłym i spokojnym tonem, tak jakby spotkała dawno nie widzianych znajomych.
Jasper siedział sztywno, nie czując się swobodnie w otoczeniu domowników, ale krótkowłosa dziewczyna ścisnęła go za rękę, dodając mu otuchy.
-Nazywam się Jasper Whitlock – zaczął dziwnie rozluźnionym głosem nie pasującym do jego postawy.- Urodziłem się w Teksasie w tysiąc osiemset czterdziestym czwartym roku. Od dziecka moim marzeniem było wstąpienie do armii i po wielu próbach w końcu mi się to udało. Pewnego wieczoru będąc na patrolu, spotkałem na swojej drodze kilka kobiet. – Jego głoś wyraźnie się zmienił, jakby to co sobie przypominał nie było jednym z milszych wspomnień. - Jedną z nich była Maria i to właśnie ona mnie przemieniła.
Przerwał na chwilę sprawdzając czy wszyscy nadal go słuchają. Jego wzrok wędrował po pokoju, ale wyglądało na to, że przed oczami widzi zupełnie co innego.
-Maria tworzyła armię nowonarodzonych – kontynuował - za wszelką cenę chciała wygrać południową wojnę wampirów.
-Okropne czasy – wtrącił Carlisle, a Margarita spojrzała na niego z zaciekawieniem. Równocześnie poczuła się trochę zmieszana, że nigdy wcześniej nie zainteresowała się tą historią.
-Po pewnym czasie odkryłem w sobie dar – wznowił historię Jasper. – I dzięki niemu zostałem ulubieńcem Marii. Mogłem dowolnie manipulować emocjami nowonarodzonych, co dało mi sporą przewagę...
Rita uniosła wysoko brwi czując pewnego rodzaju podziw. Sama chciałaby tak dobrze panować nad swoim darem, ale sądząc po ostatnich wydarzeniach musiała jeszcze dużo nad nim popracować.
-...to sprawiło, że w środku czułem się coraz gorzej – powiedział Jasper – Nie chciałem już więcej zabijać innych wampirów ani pić ludzkiej krwi. W obu przypadkach przeżywałem emocje mojej ofiary razem z nią, co mnie zabijało.
Mahori spróbował sobie to wyobrazić. Domyślał się, że to nie były jedne z tych lepszych chwil, o których rozmawia się przy kominku.
-W końcu po wielu próbach udało mi się uciec razem z przyjaciółmi. Później długo wędrowałem sam i nagle na swojej drodze spotkałem Alice – uśmiechnął się do drobnej wampirzycy. - Czekała na mnie.
Alice odwzajemniła uśmiech, trochę ocieplając atmosferę. Nie dało się nie czuć do niej sympatii.
-Moja historia jest o wiele krótsza – sprostowała od razu. – Nie pamiętam niczego sprzed przemiany.
Mahori i Rita automatycznie skierowali na siebie wzrok.
-Obudziłam się w tysiąc dziewięćset dwudziestym – kontynuowała, a Mahori poczuł dziwne ukłucie w żołądku i westchnął cicho. Nic z tego, była od nich o wiele starsza. - To było jakieś ciemne pomieszczenie, ale szybko udało mi się z niego uciec. Byłam okropnie spragniona, jednak w wizji zobaczyłam jak pijecie krew zwierzęcą, więc też postanowiłam spróbować. I udało mi się. Wraz z upływem czasu miałam kolejne wizje, a w jednej z nich pojawił się Jasper. Wtedy postanowiłam go odnaleźć. Po jakimś czasie zaczęłam widzieć waszą rodzinę i zdecydowaliśmy się was odszukać. No i jesteśmy.
Ze spokojem kierowała wzrok na każdego z obecnych i widać było, jak wielką czuła ulgę.

Rozdział 8

Zapach krwi tych wszystkich ludzi sprawiał, że Rita miała ochotę czym prędzej stamtąd uciec. Jeszcze nigdy wcześniej nie przebywała tak długo w otoczeniu takiej ilości śmiertelników. Słyszała każdy odgłos bicia ich serc, a także miarowy chlupot krwi rozlewającej się w ich ciałach. Słodko obijała się o ścianki tętnic co sprawiało, że drapało ją w gardle. Margarita przełknęła kolejną, sporą dawkę jadu tego wieczoru i spojrzała na Mahori'ego. Radził sobie o wiele lepiej od niej. Uśmiechnięty rozmawiał z Emmett'em. Oboje byli ubrani w czarne smokingi, a na szyjach mieli zawiązane muchy. Taki był zamiar Esme – to miała być elegancka impreza. Przy barku ustawionym pod ścianą można było brać sobie napoje do picia, a znaczna większość z nich była alkoholowa. Obok stał mały stolik, na którym rozłożone były przeróżne, kolorowe przekąski. Ludzie krzątali się tam próbując po kolei wszystkiego. Ritę cały wieczór przeszywało dziwne uczucie, że już kiedyś widziała podobny bal. Coś jakby ciągle czuła zapach starego, gorzkiego wina. W rogach salonu oraz na zewnątrz porozstawiane były duże, kwadratowe radia, z których płynęła miarowa i spokojna melodia. Goście na początku niechętnie tańczyli, ale w miarę z upływem czasu i topniejącą ilością napojów alkoholowych, nabierali ochoty. Margarita stwierdziła, że już zbyt długo stoi w jednym miejscu, więc ruszyła naprzód w kierunku drzwi wyjściowych. Miała nadzieje, że rześkie, świeże powietrze przywróci jej chociaż trochę racjonalnych myśli. Otuliła się grubym szalem, próbując stwarzać jakiekolwiek pozory odczuwania dotkliwej zmiany temperatury. Całe podwórko było solidnie odśnieżone, a goście tańczyli na prowizorycznym, podwyższonym drewnianym podeście. Gdzieniegdzie stały wbite w ziemię wysokie pale z zapalonymi pochodniami, które oświetlały plac delikatnymi, migającymi płomieniami. Na szczęście dla Esme, niebo było prawie bezchmurne i nie padał śnieg. Księżyc świecił mocno i wydawał się być większy niż zwykle. Margarita omiotła wzrokiem wszystkich ludzi i ukłuło ją lekkie uczucie zazdrości. Pary tańczyły ze sobą wtulając się w siebie, zapewne chcąc chociaż trochę nawzajem się rozgrzać. Zastanawiała się czy kiedykolwiek w przeszłości ją też ktoś tak tulił. Nie potrafiła już się gniewać, wściekłość przerodziła się w nieznośny tępy ucisk. Tak jakby próbowała czegoś dosięgnąć, ale jej ręce były zbyt krótkie. Wydawało jej się, że prawidłową odpowiedź ma na końcu języka. Kogo ma zahipnotyzować żeby powiedział jej prawdę? Co takiego wydarzyło się kilka miesięcy temu, iż ktoś zapragnął tak bardzo zranić ją i jej brata?
Dookoła tańczących stali pozostali, rozmawiając i śmiejąc się, wznosząc kolejne toasty. Niektórzy z nich mieli na nosach okulary z kolorową liczbą 1950.
-Mogę prosić do tańca? - z zamyślenia wyrwał ją Edward, wyciągając do niej dłoń w proszącym geście. Rita uśmiechnęła się i ujęła ją. Podeszli trochę bliżej tańczących i dołączyli się do nich. Miedzianowłosy także był ubrany w czarny smoking, co sprawiało, że wyglądał o wiele poważniej niż zwykle, co zresztą wydało się Ricie trochę nienaturalne.
-Skąd takie pesymistyczne myśli? - zagadnął ją. Rita przewróciła oczami, czasami zapominała o jego zdolnościach. W pewnych chwilach takich jak ta, jego dar bardzo ją irytował.
-Każdy czasem takie ma – przyznała wzruszając ramionami.
Edward zrozumiał, że więcej z niej już nie wyciągnie i trochę się zmieszał.
-Wszystko się ułoży – powiedział pocieszającym tonem i dodał - Wyglądasz pięknie.
Okręcił ją sprawiając że suknia, którą miała na sobie, zafalowała.
-Dzięki – odpowiedziała, choć wcale nie uważała, że wyróżnia się z tłumu. Rosalie związała jej włosy w warkocz przechodzący przez całą jej głowę. Sukienka była zielona, sięgająca do kostek, zwężana w tali i rozkloszowana na dole. Na stopach miała czarne buty na wysokim obcasie. Carlisle zdobył dla niej i Mahori'ego brązowe soczewki żeby mniej wyróżniali się z tłumu. Było to śmieszne pragnienie, bo pomimo jego starań i tak cały czas czuła na sobie wzrok gości.
Edward wyczytał o czym myśli i uśmiechnął się smutno. Chciał jej powiedzieć, że wygląda najładniej ze wszystkich kobiet, ale powstrzymał się. Pomimo długiego czasu, który ze sobą spędzili, było za wcześnie na takie wypowiedzi. Margarita była w środku bardzo skomplikowana i czasem nie wiedział czy się zaśmieje, czy zdenerwuje.
-Czuję, że tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty to będzie dobry rok – powiedziała po chwili ciszy. Edward uniósł brwi.
-Dlaczego tak myślisz? - zapytał.
Rita ponownie wzruszyła ramionami.
-Nie wiem – odpowiedziała – po prostu mam takie dziwne przeczucie, że świat obróci się do góry nogami.
Edward zaśmiał się cicho.
-Czy ty aby na pewno nie próbowałaś dzisiaj wina?
Margarita mimowolnie odwzajemniła uśmiech.
Po zakończeniu piosenki dołączyła do Rosalie stojącej przy schodach wejściowych. W dłoni trzymała kieliszek z winem. Wyglądała na zdenerwowaną, ale to tylko dodawało jej uroku i wdzięku. Miała na sobie długą czarną sukienkę, która przylegała do jej ciała. Wyglądała na taką, która zgrywa niedostępną.
-Gdzie Emmett? - zapytała Rita stając obok niej.
-Przygotowuje sztuczne ognie – mruknęła – chyba nie mogę liczyć na pocałunek o północy.
Rita uśmiechnęła się do niej przyjacielsko i położyła rękę na jej ramieniu.
-Nie martw się – pocieszyła ją - zdąży.
-Cieszę się, że wszystko się udało – powiedziała Rosalie odchodząc od tematu. - Dobrze sobie radzicie. Ty i Mahori.
Jak na sygnał, Margarita znowu poczuła silne drapanie w gardle. Odchrząknęła cicho starając się ukryć chwilowe zakłopotanie.
Przed nimi pojawił się Mahori. Był lekko rozczochrany, ale nie zwracał na to uwagi. Na ustach miał swój zwykły, łobuzerski uśmiech.
-Dzięki, Rose – oznajmił wesoło - wiem, że jestem super.
Rita przewróciła oczami, ale Rosalie najwyraźniej poprawił się humor. Zaśmiała się cicho.
-Podsłuchiwałeś nas? - zapytała Margarita, jednak nie doczekała się odpowiedzi. Mahori pochylił się nad Rose i poprosił ją do tańca.
Chwilę po ich odejściu Rita usłyszała wesołe okrzyki dochodzące z domu. Spojrzała na zegar zawieszony na jednym z pali i zrozumiała, że zbliża się północ. Zauważyli to także wszyscy śmiertelnicy na placu, bo zaprzestali tańca i dołączyli do grupowego odliczania. Rita rozejrzała się w około czując narastające napięcie. Nie pamiętała swoich poprzednich Sylwestrów, ale podejrzewała, że musiały wyglądać podobnie. Z każdą sekundą okrzyki były coraz głośniejsze. Aż w końcu nadszedł ten moment, kiedy wszyscy głośno obwieścili ostatnią sekundę roku i Rita poczuła dziwny ucisk w żołądku. Tłum oszalał i każdy zaczął składać sobie nawzajem życzenia, niektórzy się całowali. Nagle niebo rozerwał huk i wybuchły pierwsze sztuczne ognie. Ludzie wiwatowali i klaskali. Obok niej pojawił się Mahori i mocno ją uścisnął. Rita wpatrywała się w niebo podziwiając fajerwerki.
-To będzie niesamowity rok – powiedział jej brat uśmiechając się szeroko. Nie podniósł głosu, więc Rita była pewna, że gdyby nie była wampirzycą, nic by nie usłyszała. Kiwnęła głową zgadzając się z nim i skierowała na niego wzrok. Zmierzwiła mu włosy dłonią, czując nagły przypływ czułości i ciesząc się, że jest przy niej. Co by się nie wydarzyło, ma jego, a on na pewno jej nie opuści.
-Tak – przyznała i odwzajemniła uśmiech. - Na pewno.

Rozdział 7

Rita skoncentrowała się mocno i starała się nie zwracać uwagi na czwórkę wampirów wpatrujących się w nią wyczekująco. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, dodając sobie trochę czasu. Może uda jej się zahipnotyzować Esme tylko głosem? Przez chwilę myślała, że przedstawienie sobie siebie w jakimś wielkim niebezpieczeństwie zagrażającym istnieniu, ułatwi sprawę, ale nic strasznego nie przychodziło jej do głowy.
Esme popatrzyła na nią z lekkim niepokojem, a Mahori wyglądał tak, jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem. Carlisle zbeształ go znaczącym spojrzeniem, by wreszcie się uspokoił, ale nic to nie dało. Rita skupiła się z całych sił przez kilka następnych, naprawdę długich sekund i kiedy miała się w końcu poddać, coś do niej dotarło.
Czy wtedy w lesie musiała się koncentrować? Wystarczyło tylko, że tego chciała. Była mocno spanikowana i nie zamierzała wyjść na totalną łamagę. Miała taką zachciankę i po prostu tak się stało.
Więc czego najbardziej pragnie w tej chwili? Na pewno chce zrobić dobre wrażenie i udowodnić, że potrafi.
Poczuła jak przyjemne ciepło wypełnia jej głowę i stopniowo spływa niżej, na całe ciało. Oczy zaczęły ją szczypać robiąc się wyjątkowo gorące, a potem zadrapało ją w gardle. Mimo lekkiej paniki Rita poczuła się bardzo dobrze. Nagle była pewna, że da sobie radę z zahipnotyzowaniem Esme za pomocą głosu.
-Posłuchaj mnie. – Kiedy się odezwała, jej słowa zdawały się wypełniać cały pokój. Jej głos był odmieniony – niższy i pełniejszy, mniej dziewczęcy i przejmujący. Brzmiała jak doroślejsza wersja siebie, trochę bardziej pewniejsza. Przez chwilę zastanawiała się co powinna zrobić najpierw. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o swoich nowych zdolnościach, ale nie wiedziała na ile starczy jej sił. Pomimo tego, że jako tako nie dawała tego po sobie poznać, zmęczyła ją tamta scena w lesie. Była nie przyzwyczajona do takiego typu wysiłku, potrzebowała wprawy.
Otworzyła oczy, a to co przed sobą zobaczyła, przeraziło ją jeszcze bardziej od jej głosu. Na kanapie nadal siedzieli jej przybrani rodzice, Mahori i Edward, ale nie byli tacy sami. Wyglądali jak realistyczne kukły albo figury woskowe. Ich źrenice rozszerzyły się nienaturalnie, a twarze miały pusty wyraz. Rita mimowolnie spojrzała w dół na niski, szklany stolik i - nie mogąc się powstrzymać - pisnęła ze strachu. Dotknęła swojej twarzy, nie wierząc w to, co widzi. Jej włosy były uniesione i pofalowane, usta czerwieńsze niż zwykle, a źrenice rozszerzone i błyszczące piękną, czystą bielą. Wyglądała na swój sposób ładnie, ale to nie było prawdziwe piękno. Taki typ urody kojarzył jej się z podaniami o syrenach, które przeglądała z Edwardem w wolnych chwilach. Miały kusić i zabijać, hipnotyzując swoim śpiewem i urokiem.
Nagle usłyszała hałas na górze – to Emmett i Rosalie chcieli sprawdzić, co ją tak wystraszyło i dlaczego krzyknęła.
Gdy znaleźli się na schodach i spojrzeli na Ritę, od razu zmatowieli. Chociaż tego nie chciała, na nich także podziałał jej czar. Zastygli w pół kroku zamieniając się w posągi. Margaritę ogarnęło przerażenie, chyba przesadziła. Spanikowała i nie wiedziała co dalej robić.
Nagle zauważyła dziwne, srebrne poświaty otaczające każdego członka jej rodziny i po chwili zrozumiała, że to ich prawdziwe wersje. Falowały i odchylały się od ciał, chcąc uwolnić się spod jej czaru.
Pstryknęła palcami, klasnęła dłońmi, ale to nic nie dało. Sekundy dłużyły się, a srebrne cienie przygasły. Margarita przestraszyła się rozumiejąc, że mimo starań ich prawdziwe formy powoli ulegają. Co się stanie jeśli ich aury znikną na dobre, a ona nie zdąży ich odczarować? Wolała o tym na razie nie myśleć.
Wtedy w lesie Emmett wyrwał się z transu dzięki Edwardowi. To on wtedy krzyknął na niego, przywracając do władzy nad umysłem. Tym razem jednak miedzianowłosy nie mógł mu pomóc, on sam nie był w najlepszej sytuacji. Myślała gorączkowo czując, jak traci czas.
Może jeśli zaczarowała ich głosem, uda jej się wyciągnąć ich także tym sposobem? A co jeżeli tylko pogorszy sprawę? Powinna chociaż spróbować, nie ma innego wyjścia.
-Przestańcie – powiedziała niepewnie, ale gdy cienie zamigotały, spróbowała trochę głośniej czując przypływ odwagi. – Stop!
Zamknęła oczy zaciskając powieki i modliła się w duchu, by to zadziałało. Nagle usłyszała głośny świst powietrza i z nadzieją na powrót spojrzała na swoją rodzinę. Na jej szczęście to był Mahori, który głośno wypuścił z płuc powietrze. Cullenowie powoli nabierali kolorów, a Rita poczuła jak robi się coraz chłodniejsza, jakby uchodziła z niej moc. Z ulgą oparła się o ścianę i po chwili zsunęła na podłogę.
Zaśmiała się głośno i szczerze.
-Wszystko w porządku? - zapytał ją Carlisle, dochodząc do siebie i obserwując uważnie Ritę.- Jeżeli tylko jesteś zmęczona, możemy spróbować później.
Margarita uśmiechnęła się do niego i pokiwała głową. Niczego nie pamiętają. Czuła się lżejsza, jakby właśnie zdjęła z ramion ogromny ciężar.
-Tak – przytaknęła – kiedy indziej mi pasuje.
Kilka dni później miała odbyć się impreza sylwestrowa, wyprawiana przez Esme dla personelu szpitala, w którym pracuje jej mąż. Była to także okazja by hucznie pożegnać Forks. Cullenowie przebywali tu już zbyt długo, a dodatkowo przygarnęli Ritę oraz Mahori'ego, co tylko przysporzyło więcej plotek i podejrzeń. W przygotowaniach musiał uczestniczyć każdy członek rodziny i trudno było od nich uciec. Jedynym możliwym do zaakceptowania przez panią domu powodem było polowanie. Z takiej okazji skorzystała Rita razem z Edwardem. Wracając utrzymywali dystans od domu i przez kilka godzin włóczyli się po lesie rozmawiając. Zatrzymali się w końcu przy urwisku. Z oddali słychać było szum oceanu i wiał lekki wiatr, było zadziwiająco ciepło jak na środek zimy. Rita usiadła na brzegu urwiska spuszczając nogi w dół, a Edward poszedł w jej ślady.
-I naprawdę nikt z nas nie kontaktował? - dopytywał się. Margarita podczas drogi opowiedziała mu wszystko o tamtej przerażającej scenie w domu. Czuła, że po jej bracie Edward jest następną osobą, której może całkiem zaufać.
-Wcale – przyznała, wzruszając ramionami. - Przez chwilę nawet mnie to wystraszyło.
Edward w ciszy wpatrywał się w ocean i nie odezwał się. W porównaniu z jego mocą, dar Rity to naprawdę jest coś. Mogłaby zrobić to na co tylko miałaby ochotę i sprawić, że każdy jej ulegnie. Przez chwilę chciał się z nią podzielić tymi przemyśleniami, ale uznał, że to nie najlepszy pomysł. Raczej by się na niego nie obraziła, ale prawdopodobnie uraziłby ją tymi słowami. Ona nie jest egoistką. I właśnie tu znów nasuwa się pytanie - jakie wydarzenia w jej przeszłości sprawiły, że może tak bardzo wpływać na innych? Dlaczego akurat ta cecha tak mocno się u niej wykształciła?
-Kiedy wyjeżdżamy? - zapytała go, opierając się na łokciach i wpatrując w niebo. Edward wyrwał się z zamyślenia i spojrzał na nią. Kiedy się do niego odwróciła, zauważył, że do twarzy jej w czarnej, cienkiej kurtce, którą ma na sobie i w koku upiętym na samym czubku głowy. Odwrócił jednak szybko wzrok nie chcąc, żeby zauważyła jak się jej przygląda.
-Carlisle kończy pracę w lutym – oznajmił, łapiąc kamyk i wyrzucając go daleko w ocean.– Na razie szuka jakiegoś odpowiedniego dla nas domu, ale nie wychodzi mu to najlepiej. Forks jest idealne.
Uśmiechnął się słabo, a Rita odwzajemniła uśmiech.
-Na pewno jeszcze tu wrócimy – zapewniła go – założę się, że Emmett nie podaruje tym wszystkim niedźwiedziom, które tu zostawiamy.
Edward zaśmiał się szczerze i na powrót skierował na nią wzrok.
-Może powinniśmy już wracać? - zapytała niepewnie Rita spoglądając w stronę domu. - W końcu Sylwester już jutro...
Miedzianowłosy przytaknął niechętnie i wstał podając jej rękę. Rita podniosła się i szybko zerwała do biegu. Mimo jej starań Edward dogonił ją o wiele szybciej niż się tego spodziewała. Zrównał się z nią i biegli razem. Ricie przez głowę przemknęła myśl, że wyjątkowo miło spędza się z nim czas. Nie miała jednak czasu na dłuższe rozmyślanie, bo dobiegli do celu.
W domu zastali tylko Mahori'ego i Emmetta przystrajających salon w białe i czarne balony. Zaśmiewali się przy tym, dmuchając je tak mocno, że pękały i na podłodze walały się stosy pozostałości po ich zabawie.
-Gdzie reszta? - zapytała Rita spoglądając na salon i oceniając straty.
-Pojechali po zakupy – odpowiedział jej Emmett i zaczął pompować kolejny balonik.
-Może lepiej dla nich, że tego nie widzą – dodał cicho Edward opierając się o ścianę.
Mahori zaśmiał się głośno i przeczesał gęste włosy palcami.
-A co? - zagadnął z łobuzerskim uśmiechem. – Czy tylko my unikamy pracy? Przynajmniej wszyscy wiedzą gdzie jesteśmy...i co robimy.
Ricie zrzedła mina, kiedy zrozumiała, co miał na myśli.
-My tylko polowaliśmy...- zaczęła, czując jak ściska ją w gardle, ale wtedy Emmett nagle się uśmiechnął i puścił balon. W wampirzym tempie pojawił się obok Margarity i podniósł ją, szybko wybiegając z domu. Mahori i Edward pobiegli za nim i wybuchnęli śmiechem, gdy osiłek wrzucił ją w wielką zaspę nie zważając na groźby i przekleństwa, które wypadały z jej ust.