Mimo
wszystko zachowanie porywaczy było trochę dziwne. Po tych
wszystkich kryminalnych filmach, które Mahori i Margarita
razem obejrzeli, ich wyobrażenie o porwaniu i przetrzymywaniu osób
było całkiem sprzeczne z tym, co się tak naprawdę działo.
Znajdowali
się na pokładzie średniej wielkości prywatnego samolotu. Oprócz
nich w środku nie było innych pasażerów. Fotele były
bardzo wygodne, obłożone białą skórą. W ciągu podróży
robili wiele przystanków, głównie po to by napełnić
benzyną bak, ale również aby zapolować. Z każdym kolejnym
lądowaniem marzyli, by to był koniec, ale powoli tracili nadzieję
na to, że pozostaną w kraju.
Za
którymś razem Mahori'emu odwiązano usta żeby i on mógł
napić się odrobiny krwi, lecz on stanowczo odmówił.
Podejrzewał, że nigdy nie płynęła w żyłach zwierzęcia, a nie
był aż tak spragniony, by sięgnąć po ludzką krew. Był prawie
pewny, że chcieli go ośmieszyć i nie chciał ułatwiać im sprawy.
-Twoja
strata - mruknął wtedy jeden ze strażników wbijając ostre
kły w worek z czerwoną substancją.
Margaricie
wcale nie było wygodnie, jej nawet nie zaproponowano niczego do
picia. Chociaż miało to i dobre strony, bo była przekonana, że
nie potrafiłaby odmówić skosztowania chociaż kilku kropli.
Siedziała tuż przy oknie, ze skrępowanymi z tyłu dłońmi,
zawiązanymi oczami i zasłoniętymi ustami. Pomimo usilnych prób,
nie udało jej się rozerwać tamtego materiału. Był lekko śliski,
co sprawiało, że jej paznokcie ześlizgiwały się po jego
powierzchni, tym samym uniemożliwiając jej rozdrapanie więzów.
Mahori
starał się jak tylko mógł, ale do strażników nic
nie docierało. Za żadne skarby świata nie rozwiązaliby ani jego,
ani Rity. Nie odzywali się prawie wcale, więc nie dało się od
nich wyciągnąć żadnej przydatnej informacji. Czas tak mu się
dłużył, że nie był już pewny ile godzin tam spędzili. Kiedy za
którymś razem wyjrzał przez okno, aż zdrętwiał.
Przelatywali właśnie nad ogromną i ciemną plamą, co oznaczało
tylko jedno.
-Chyba
właśnie lecimy nad oceanem - wyszeptał do siostry, przybliżając
się do niej i zerkając na strażników, rozmawiających ze
sobą przyciszonymi głosami.
Rita
odwróciła się do niego i żałowała, że nie może się
odezwać. Usiłowała jakoś dać mu znać, że też ją to niepokoi,
ale to było niewykonalne.
-Obawiam
się, że ten samolot nie dałby rady przelecieć takiej odległości
bez porządnego wzmocnienia - kontynuował Mahori spoglądając znów
na Ritę. - Podejrzewam, że tam dokąd nas zabierają jest więcej
wampirów takich jak ten, który tak łatwo poradził
sobie z Cullenami.
Kiedy
wysiedli z samolotu po raz ostatni Margarita poczuła piekące słońce
na policzkach. Przez opaskę na jej oczach prześwitywało mocne
światło i było tak gorąco, że przez chwilę wydawało jej się,
iż czuje jak błyszczy jej skóra. Już przyzwyczaiła się do
braku wzroku, choć nadal jej to przeszkadzało. W zamian za utratę
widzenia wyostrzyły jej się inne zmysły, więc świetnie
orientowała się w otoczeniu.
Ku
swojemu przerażeniu jeszcze nigdy nie czuła większej ilości
nieśmiertelnych. Tamto miejsce było dosłownie przesiąknięte
ich zapachem. Miała wrażenie, że wampiry dyszą jej na kark i
otaczają z każdej strony. W rzeczywistości nie stali tak blisko
tylko obserwowali ich z pewnej odległości. Zastanawiało ją co
sprawia, że nikt nie przejmuje się tym, jak błyszczy ich skóra.
W okolicy na pewno byli jacyś śmiertelnicy, więc wydawało jej się
to dziwne. Jej wątpliwości zostały rozwiane, gdy poczuła jak
jeden z wampirów nakrywa ją ciężkim materiałem i na głowę
nasuwa kaptur. Miała prawdziwą ochotę zrzucić go z siebie.
Mahori
nie miał zawiązanych oczu i doskonale wiedział, gdzie się
znajdują. Mimo wszystko chyba wolałby nie mieć o tym pojęcia.
Czas w podróży tak mu się wymieszał, że nie był pewny,
który to dzień tygodnia. Po chwili zorientował się, że to
mogło mieć związek ze zmianą czasu. Zrozumiał to dopiero wtedy,
kiedy zerknął na znaki drogowe, które były napisane po
hiszpańsku.
Cały
plac otaczały wysokie, równo przystrzyżone drzewa owocowe.
Zakapturzone wampiry prowadziły ich po kamiennej ścieżce,
otoczonej przez wypielęgnowane rządki kolorowych kwiatów.
Zważając
na ich posępne miny i okoliczności marszu, cała ta scena musiała
wyglądać komicznie. Mahori prędzej spodziewałby się alei pełnej
trupich czaszek lub ciemnego i starego cmentarza.
Zatrzymali
się kilkanaście metrów przed końcem drogi. Jeden z wampirów
o imieniu Otis zbliżył się do Margarity i szybko rozwiązał
materiał zasłaniający jej oczy.
-Nawet
nie próbuj - oznajmił przeciągając sylaby. - Twoja moc nie
będzie tu działać...przynajmniej do czasu.
Jeszcze
przez chwilę trzymał opaskę na jej oczach, ale po chwili zsunął
ją jednak i Margarita wreszcie odzyskała wzrok. Następnie odwiązał
jej materiał z ust i Rita musiała się solidnie powstrzymywać, by
go nie ugryźć i zmyć z jego twarzy niemiły uśmiech. Szybko
zarejestrowała każdy szczegół nowego miejsca. Odszukała
wzrokiem Mahori'ego i żałowała, że nie potrafi z nim porozmawiać
telepatycznie. Wyglądał na porządnie wystraszonego. Jego czarne
włosy były zmierzwione, a ubranie pod fioletowym płaszczem, którym
go nakryli, pogięte. Margarita domyślała się, że sama wygląda
podobnie lub gorzej. Na drogę do nowego domu ubrała luźną białą
koszulę z krótkim rękawem, zapinaną na guziki i wpuściła
ją do zielonej, długiej do kolan, rozkloszowanej spódnicy z
wysokim stanem. Teraz bluzka, która kiedyś została solidnie
wyprasowana, była pognieciona i zakurzona. Poza tym wszystko
zasłaniał za duży płaszcz w mocno fioletowym kolorze.
Mimo
usilnych prób nie dowiedzieli się, gdzie konkretnie się
znajdują. Mieli już dość tych wszystkich niespodzianek, chcieli
usłyszeć choć najbanalniejszą odpowiedź, byleby była pewna.
Kilkanaście
metrów dalej zza drzew wyłoniła się ogromna budowla,
wprawiająca równocześnie w zachwyt i zakłopotanie. Mahori,
który przez cały czas zasypywał pytaniami zakapturzone
wampiry, nagle zamilkł. Tuż przed nimi na skalnym wzniesieniu
rozciągał się ogromny, kamienny mur obronny, a za nim robiący
duże wrażenie zamek. Przed wrotami wejściowymi stała śmiertelna
straż, ale w zacienionych miejscach tuż przy murze w niedużych
grupkach rozproszone były wampiry. Większość miała na sobie
zielone szaty, ale kilkoro z nich było odzianych w brązowe i
fioletowe materiały. Rozmawiali przyciszonymi głosami, co chwilę
nieznacznie zerkając w ich stronę.
Nieśmiertelni
prowadzący Ritę i Mahori'ego nie zwolnili jednak i ominęli główne
wejście. Przeszli kilkadziesiąt metrów dalej i zatrzymali
się przy murze niedaleko najwyższej wieży. Otis zbliżył się do
muru i zastukał trzy razy w ciemne, drewniane drzwi. Odpowiedział
mu szczęk kluczy i po chwili wejście się otworzyło. Z środka
wyszedł czerwonooki wampir w mocno zielonej szacie i zlustrował
wszystkich wzrokiem. Kiedy spojrzał na Margaritę i Mahori'ego
przytrzymywanych przez swoich pobratymców jego wyraz twarzy
się zmienił.
-Szybko
do środka - syknął i odsunął się od wejścia. - Już i tak
jesteście spóźnieni.