Rozdział 18

Choć wydawało jej się, że od chwili wypicia mikstury minęły całe wieki, słońce nadal mocno przyświecało za okrągłymi, pałacowymi oknami. Mimo tego, iż już wcześniej oglądała ten pokój, teraz, gdy wszystko pamiętała, wydał jej się całkiem inny. Wiedziała dlaczego ułożyła meble w ten, a nie inny sposób. Znała zawartość każdej szafki i wszystkich szuflad. Kiedy włożyła dłoń w przestrzeń pomiędzy materacem, a łóżkiem, odnalazła swój stary, dobrze schowany pamiętnik. Z pewnym nostalgicznym uczuciem przekartkowała go, wdychając znany zapach atramentu i starej papeterii. Wiedziała, że powinna teraz zejść na dół do ojca i brata, ale chciała choć przez chwilę pobyć sama ze sobą. Czuła się rozbita, a zabazgrane przez nią kartki w pamiętniku sprawiały, że cała ta historia wydawała się jej trochę bardziej realna.
Nagle przypomniała sobie coś jeszcze i rzucając notes na podłogę, podbiegła do wielkiej, drewnianej szafy. Kiedy uchyliła skrzypiące drzwiczki, dotarły do niej zapachy różnych materiałów i tkanin. Swoją czarną szatę odnalazła na samym dnie, przykrytą innymi ubraniami. Nigdy nie pałała do niej żadnym głębszym uczuciem, ale teraz pomyślała, że nie powinna poruszać się po zamku bez niej.
Pierwszy raz od kilku miesięcy swobodnie i samodzielnie poruszała się po pałacu. Pomimo tego, iż był to jej dom, nadal czuła się w nim trochę nieswojo. Podeszła do drzwi na końcu korytarza, naprzeciwko własnej komnaty i kilkakrotnie zapukała do pokoju brata. Odpowiedziała jej cisza, więc domyśliła się, że Mahori był już w sali tronowej. Zbiegając po kamiennych schodach, mijała dziesiątki wampirów. Zdziwieni barwą jej szaty kłaniali się pospiesznie i podążali za nią zaciekawionym wzrokiem. Nie zatrzymywała się jednak i po kilku sekundach znalazła się pod właściwymi drzwiami. Czuła dochodzący zza nich mocny zapach swojego brata i Draculi. Nie słyszała jednak żadnych innych wampirów. Trochę poprawiło jej to humor, nie lubiła gdy doradcy ojca wtrącali się we wszystkie rozmowy. Kiedy przekroczyła próg sali, zauważyła, że w środku jest bardzo ciemno. Czerwone i gruby kotary zasłaniały wszystkie okna. To było podobne do jej ojca, nigdy nie przepadał za światłem słonecznym.
Sala tronowa wyglądała zupełnie tak jak w każdym innym zamku. Człowiek mógł nie zauważyć, że znajduje się w pałacu Draculi. Grube, marmurowe ściany i sufit ozdobione były różnymi malunkami, i znakami. Z góry zwisał ciężki, szklany żyrandol. Otwierając drzwi promienie światła padły na niego, a on odbił je we wszystkie strony. Na końcu sali, na podwyższeniu, za okrągłym dywanem - na którym zwykle stali goście lub wampiry czekające na sąd - usadowione były trzy trony. Środkowy – największy i należący do Draculi był również najstarszy. Dwa obok niego, po prawej i lewej stronie, błyszczały i pachniały nowością.
Mahori nie siedział na swoim miejscu, a stał przed Draculą, zasłaniając go swoim ciałem. Kiedy usłyszał Margaritę, odwrócił się do niej. Poraziło ją to, jak bardzo wydał jej się teraz podobny do ich ojca. Nadal pamiętała jego rysy z wizji przeszłości – kiedy był pół człowiekiem, nigdy aż tak nie przypominał Draculi. Nie wiedziała czy powinna się z tego cieszyć, bo przemiana odebrała mu wszystkie cechy urody, które zawdzięczał swojej matce. Była ciekawa czy i ona zamieniła się w kobiecą kopię swojego ojca.
-Odsuń się, synu – odezwał się Dracula, swoim zwyczajem lekko przeciągając sylaby. - Pozwól mi w końcu zobaczyć własną córkę.
Mahori posłusznie przesunął się w lewo i zerknął na ojca. Dracula miał na sobie tę samą czarną szatę, którą nosił co dzień, ale wyglądał jakoś inaczej. Rita wiedziała, że to przez przemianę widzi dokładniej, ale przyzwyczaiła się do jego starego wyglądu, który i tak ledwo znosiła. Tym razem na twarzy Draculi nie było widać żadnych zmartwień. Białą jak mleko skórę zwieńczały czarne brwi i czerwone, wąskie usta. Długie, czarne włosy jak zwykle były gładko zaczesane do tyłu. Ich ojciec powoli i z gracją wstał z tronu, swój wzrok kierując na Ritę. Podszedł do niej, lekko i z gracją. Uśmiechał się pod nosem.
-Nareszcie cała rodzina w komplecie – powiedział, okrążając ją. – Widzę, że i tobie przemiana dodała wiele uroku.
-Dziękuje, ojcze – powiedziała Rita, zaskoczona tonem jego głosu. Jeszcze nigdy nie widziała go zadowolonego.
-Słyszałem również, że otrzymałaś od losu wyjątkowy dar – kontynuował i wyciągnął do niej smukłą dłoń, dotykając palcami jej czarnych włosów. - Doskonale.
Margarita starała się jakoś podzielić jego entuzjazm, ale nie dała rady. Nie wiedziała czy on domyśla się czemu akurat taką umiejętność posiada. Nie ucieszyłoby go to, że od małego największym marzeniem jego własnej córki jest ucieczka od niego. Rozumiała już, że potrafiła hipnotyzować tylko dlatego, że zawsze chciała zrobić wszystko, by dostać to czego chciała. Wolności i prawdziwego życia. 
Dracula ponownie usiadł na swoim tronie i lekko odetchnął.
-Wyglądacie na sfrustrowanych – stwierdził – jest coś, czego nadal nie rozumiecie?
Mahori stanął obok siostry i odchrząknął.
-Rzeczywiście mamy kilka pytań – przyznał.
Wampir uniósł brwi i przeniósł wzrok na swojego syna.
-Więc pytajcie – odparł – postaram się jak najlepiej zaspokoić waszą ciekawość.
Rita kątem oka zerknęła na brata. Mahori widocznie zastanawiał się nad doborem odpowiednich słów.
-Dlaczego tak późno posłałeś po nas? - zapytał. Kiedy wypowiedział to pytanie, Margaritę ukłuło to, jak bardzo sama się nad tym zastanawiała. Od ich przemiany aż do powrotu na zamek minęło kilka miesięcy. - Czemu nie zabrałeś nas od razu po przemianie?
Dracula nie ujawnił żadnych emocji lub potrafił bardzo dobrze to ukrywać. Widać było, że rozmyśla nad właściwą odpowiedzią.
-Uznałem, że tak będzie dla was najlepiej – powiedział w końcu. - Rozumiałem, że w zaistniałem sytuacji sama przemiana była dla was sporym szokiem.
-Zaistniałej sytuacji? - powtórzył Mahori siląc się na spokojny ton głosu. - Nie rozumiem.
-Jak już wiecie, misja przekazania was Cullenom trochę wymknęła się spod kontroli – powiedział ostrożnie Dracula. Margarita przypomniała sobie tamten dzień i mimowolnie sięgnęła dłonią do prawego ramienia. Przed oczami miała twarz wampira z ciemnymi lokami. - Oczywiście zająłem się już odpowiednim ukaraniem wampirów, którzy zawiedli mnie tamtego dnia. 
Ricie poczuła delikatne dreszcze, ale była pewna, że nie spowodował ich przeraźliwy chłód panujący w sali tronowej.
-Pomiędzy tamtymi wampirami był jeden, który bardzo nam pomógł – powiedziała spoglądając na Mahori'ego. – Miał na sobie brązową szatę.
-Gdyby nie on, prawdopodobnie już byśmy nie żyli – dodał ochoczo jej brat.
Dracula pokiwał głową.
-To była jego misja sprawdzająca – wyjaśnił – od kilku miesięcy stara się o awans.
Mimo wszystko zabrzmiało to trochę zabawnie. Śmieszyło ją to, jak wampiry walczą o uwagę jej ojca.
-I chyba go dostanie, prawda? - zapytał Mahori, trochę obawiając się odpowiedzi. - Ratując dzieci władcy, raczej sobie na to zasłużył.
-Ciągle rozważam tę opcję – oznajmił chłodno Dracula. – Jednak jeszcze nie udowodnił mi całej swojej wartości. Nie mogę wpuścić między moje najwyższe szeregi kogoś, kogo wierności nie jestem pewien.
To zabolało, ale tylko trochę. Margarita westchnęła cicho i dotknęła ręki Mahori'ego, chcąc dodać mu otuchy. Prawdopodobnie oni też nie zasłużyli sobie jeszcze na miano dzieci Draculi.
-A co z Cullenami? - wznowił rozmowę Mahori. - To nasi przyjaciele, mam nadzieję, że Patrick nie traktuje ich zbyt ostro.
Nigdy nie lubił tamtego wścibskiego wampira. Od kiedy Dracula przyłączył go do szeregu uzdolnionych, miał o sobie tak wysokie mniemanie, że czasem sam zachowywał się jak władca.
-Muszę przyznać, że mam pewne plany związane z kilkorgiem z nich – powiedział Dracula, poprawiając liczne pierścienie na swojej prawej ręce. - Bardzo przydaliby mi się w następnym zadaniu, które muszę wykonać jak najszybciej. 
-O czym ty mówisz, ojcze? - zapytał Mahori, zniecierpliwiony. - Miałem nadzieję, ze zostawisz ich w spokoju.
Dracula zmarszczył brwi.
-Pozostałą czwórkę pozostawię bez nadzoru. Wycofam swoją straż i postanowiłem nawet, że prześlę im podziękowania za okazaną nam pomoc – oznajmił – ale będę potrzebował tej uzdolnionej trójki. W dodatku muszę omówić pewną sprawę z Jasperem Whitlock'em. 
-Zostaw ich w spokoju – oznajmił twardo Mahori, a Dracula zmierzył go posępnym wzrokiem. Czarnowłosy odchrząknął i dodał pośpieszne, i cicha "proszę".
Rita westchnęła głęboko na nieporadność swojego brata.
-Ojcze, chodzi nam o to, że te wampiry oddały nam niezmiernie wielką przysługę – wyjaśniła – pokazały nam świat oczami prawdziwych wampirów, przygarnęły nas z ulicy.
Dracula nie odrywał wzroku od Mahori'ego. Widać było, że intensywnie nad czymś myśli.
-Przynajmniej jedno z moich dzieci potrafi się właściwie odezwać – powiedział, znudzonym tonem głosu – ale mimo to, wszystko jest już postanowione. Utalentowaną trójkę zaprosiłem do zamku, a pozostałych pozostawiam samym sobie. Ich zadanie dobiegło końca.
Margarita poczuła jak zasycha jej w ustach. Do jej umysłu przywędrował obraz zakrwawionej matki i ojca, który patrzył na nią bez emocji. Nie chciała wiedzieć, przed jakim zadaniem Dracula postawi ją i Mahori'ego.

Rozdział 17

Tak naprawdę to nie było żadnego wyboru. Dracula dobrze wiedział, że tylko ktoś chory psychicznie nie przyjąłby takiej możliwości. Tonący chwyci się nawet brzytwy.
Od tamtego czasu jedynym poważnym problemem oddalającym ich od sukcesu, był brak odpowiedniego wampira, który mógłby ich przemienić. Od lat obowiązywała stanowcza i surowa zasada, że nikt nie może za bardzo zbliżyć się do rodzeństwa. W pałacu znajdowały się wampiry pijące tylko ludzką krew, które prawdę mówiąc nie dałyby rady nawet dłużej z nimi porozmawiać. Jednak w końcu, po kilku tygodniach poszukiwań, natknięto się na idealnego kandydata. Był nim doktor Carlisle Cullen.
Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Dracula choć raz wziął pełną odpowiedzialność za to co stworzył i sam przemienił własne dzieci. Jeśli ten jeden raz zachowałby się właściwie i po ojcowsku, nic złego mogło się nie zdarzyć.
Wszystko wskazywało jednak na to, że Cullen był perfekcyjnym kandydatem. Sam nigdy nie pił krwi ludzkiej i nie zabił ani jednego człowieka, a w dodatku nie byliby pierwszymi, których miałby przemienić.
Od tamtej chwili już nic nie stanowiło przeszkody dla Draculi. Wystarczyło jedynie machnąć ręką, by do zamku natychmiast sprowadzono samolot odpowiedni na taką długą podróż, a także znaleźć odpowiednie wampiry, które zajęłyby się jego zasileniem.
Ojciec nie wyszedł im na pożegnanie, a Rita złapała się na tym, że gdzieś w środku pragnęła, by to zrobił. Są w końcu jego jedyną rodziną. Oprócz tego nie było do końca wiadomo czy w ogóle dożyją następnego spotkania. Kiedy ostatni raz spojrzała na mury pałacu, Dracula nie wyglądał przez żadne okno. Nie machał im na pożegnanie, wydawał się całkiem o nich zapomnieć. Zupełnie jakby odłożył ich na później, nie zawracając sobie nimi głowy. Zastanawiała się jak wiele ludzi musiało go opuścić, by straciło to dla niego znaczenie.
Podróż ciągnęła się w nieskończoność, ale była dla rodzeństwa bardzo ekscytującym przeżyciem. Po raz pierwszy opuścili pałac na tak długo. Podziwiali świat z perspektywy lotu ptaka i ciągle rozmawiali. Nie przejmowali się tym na jaki temat mówią. Ciągnęli te dyskusje przez całą drogę aby zatuszować strach, który powoli ogarniał każdego z nich. Zwykli ludzie zazwyczaj nie wiedzą, że zaraz zostaną ugryzieni przez wampira. Odwrotnie było w ich przypadku, bo oni dosłownie sami tego chcieli.
Rita miała cichą nadzieję, że Carlisle okaże się rozsądnym wampirem i przyjmie rozkaz Draculi. Nie chciała być odpowiedzialna za kolejną śmierć.
Kiedy w końcu dotarli na miejsce, nie mogła spokojnie ustać na nogach. Wdychała mokre powietrze lasów Forks i z zaciekawieniem spoglądała na otaczającą ją wszechobecną zieleń. Pozostali krzątali się wokół samolotu i rozmawiali przyciszonymi głosami.
-Nie jesteśmy daleko. - U jej boku pojawił się Cayo i uważnie jej się przyjrzał. - Z tobą wszystko w porządku?
Margarita przezwyciężyła w sobie chęć głębokiego westchnięcia i skierowała wzrok na czarnowłosego. W zwykłym ludzkim ubraniu wyglądał bardzo nienaturalnie, ale rozumiała czemu się przebrał. Ona sama nigdy nie czuła się sobą w swojej czarnej szacie.
-Bywało lepiej – przyznała, wzruszając ramionami. - Choć muszę przyznać, że gorzej chyba jeszcze nie.
Cayo uśmiechnął się pod nosem i splótł ręce na piersi, opierając się plecami o konar grubego drzewa.
-Jesteś jeszcze młoda – stwierdził. - A zważając na to kim jesteś, w życiu spotka cię jeszcze wiele niemiłych rzeczy.
Margarita wzniosła oczy ku niebu i głęboko odetchnęła. Uwielbiała, gdy dawał jej rady.
Ich rozmowę przerwał dziwny hałas dochodzący z ich prowizorycznego obozu. Rita od razu odwróciła w tamtą stronę głowę i w tej samej chwili poczuła jak opada na ziemię, popchnięta przez Caya. Uderzyła głową w jedno z drzew, kilka metrów od miejsca, w którym stała. Poczuła tępy ból z tyłu czaszki, a w ustach metaliczny smak. Nie miała siły wstać. Otworzyła oczy odpędzając od siebie majaczące ciemne plamy i poczuła gorącą ciecz spływającą jej na plecy. Tylko tego brakowało. Krew była zdecydowanie ostatnią rzeczą jaka mogłaby jej się przydać w pobliżu tuzina krwiopijców. Zmrużyła powieki i dojrzała przed sobą szybko poruszające się postacie. Nigdzie nie widziała Mahori'ego. Zmusiła się do tego żeby wstać i dłonią odgarnęła włosy przyklejone do twarzy. Były lepkie od krwi. 
Na pewno wydarzyło się coś złego. Od zawsze wiedziała jak szybkie potrafią być wampiry, ale nigdy nie widziała ich w akcji. Nie miała pojęcia czemu wszyscy ze sobą walczą. Czy któryś z nich zbuntował się przeciwko rozkazom Draculi?
Powoli, czując ból w czaszce, zbliżyła się do pola walki. Może nie powinna była tego robić cała umazana we krwi, ale wtedy najważniejsze dla niej było to, że musiała odnaleźć swojego brata. Starała się nie zwracać uwagi na odgłosy dochodzące z niedaleka, które przyprawiały ją o dreszcze.
-Rita! - Z niedaleka usłyszała głos Mahori'ego i poczuła jak ktoś ciągnie ją za rękaw. Nim zdążyła wyrwać dłoń zauważyła, że to właśnie był jej brat. Wyglądał przeraźliwie blado i mocno trzymał się za ramię. Margarita natychmiast przy nim uklęknęła i pomogła mu usiąść.
-Co się stało? - zapytała, uważnie mu się przyglądając. – Ktoś cię ugryzł?
Mahori pokręcił głową.
-Jeden ze strażników nie wytrzymał i rzucił się na mnie – odpowiedział – ale Otis go powstrzymał.
Rita miała zamiar kiwnąć głową, ale nagle poczuła czyjeś silne ręce na swoich ramionach. Wrzasnęła, kiedy rudowłosy wampir podniósł ją i obrócił w swoją stronę. Wszystko działo się bardzo szybko, ale Rita domyślała się co zaraz się stanie, jeśli czegoś nie wymyśli. Użyła całej swojej siły żeby wyplątać się z jego ramion, ale kiedy w końcu jej się to udało, wampir machnął ręką, odpychając ją kilka metrów dalej. Poczuła silny ból w prawym ramieniu i wiedziała, że w obecnym stanie nie ma z nim najmniejszych szans. Kątem oka widziała jak za wampirem podnosi się Mahori i odrywa od samolotu kawałek blachy. Kiedy zamachnął się nim na rudowłosego, jego głowa nienaturalnie się wykręciła. Na ustach Mahori'ego pojawił się triumfalny uśmiech, ale już po chwili zniknął, a on zatoczył się, ponieważ inny wampir podciął mu nogi. Dopiero po chwili Rita zorientowała się, że krzyknął jej imię. Zerwała się z miejsca, by pomóc bratu, ale tuż przed nią znikąd pojawił się kolejny nieśmiertelny. Nadal miał na sobie pałacową, brązową szatę, ale nie wyglądała już najdostojniej, porozrywana w kilku miejscach. Wampir, który przed nią stał, wcale nie sprawiał wrażenia spragnionego, raczej na bardzo zdenerwowanego. Był od niej o głowę wyższy, ale nie wyglądał jeszcze dorośle. Nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, kiedy został przemieniony. Usta miał zaciśnięte w wąską linię, a ciemne brwi ściągnięte. Czekoladowe loki spadały mu na czoło i oczy. Rita majacząc ucieszyła się, że zabije ją jeden z przystojniejszych wampirów, jakie do tej pory spotkała.
Nieśmiertelny mocno złapał ją za ramiona i delikatnie potrząsnął.
-Musisz natychmiast stąd uciekać – powiedział pewnym głosem – Cullenowie mieszkają kilka kilometrów dalej, kieruj się na północ.
Na początku nie ruszyła się z miejsca, nie mogła otrząsnąć się z wrażenia, że zapomniała o czymś ważnym.
-Ale Mahori...- wychrypiała, mrugając i starając się wyostrzyć sobie wzrok i spojrzała w czerwone tęczówki wampira.
-Pomogę mu, obiecuję - westchnął brunet i zerknął za siebie, szukając brata Rity. - A teraz biegnij, szybko!
Popchnął ją do przodu i zniknął zanim zdążyła mu podziękować.
Przemieszczała się z trudem, czując przytłaczający ciężar swojego poranionego ciała. W ustach miała metaliczny posmak krwi. Policzki piekły ją od licznych zadrapań. Oddychała płytko i szybko, męcząc się i chcąc odbiec jak najdalej od pobojowiska. Z rozbawieniem wyobraziła sobie reakcję jej ojca na wieści o tej sytuacji. Zastanawiała się w duchu czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy kogoś z tamtych wampirów w jednym kawałku.
Kiedy już odbiegła na tyle daleko, że słabiej czuła zapach wszystkich strażników i wampirów, postanowiła się zatrzymać. Nie miała siły stać na nogach, więc obiecała sobie, że usiądzie tylko na chwilę, a potem pobiegnie dalej. Lecz gdy tylko opadła plecami na ziemię, straciła przytomność.
Dopiero po chwili, kiedy świat zaczął wirować i zmieniać kształty, przypomniała sobie, że to wszystko jest wizją jej przeszłości, a nie czymś co dzieje się aktualnie.
Kiedy otworzyła oczy, okazało się, że nadal leży na podłodze w swoim pałacowym pokoju. I choć od tych wszystkich wydarzeń związanych z zamkiem minęło kilka długich miesięcy, zdawało jej się, że życie z Cullenami trwało zaledwie jeden krótki, piękny sen. 

Rozdział 16

Nie miała wystarczająco dużo wspomnień. Przed oczami przelatywało jej zbyt mało chwil aby mogła się nimi nawet w najmniejszym stopniu nacieszyć. Starała się z całych sił choć na chwilę zapomnieć o swoim pochodzeniu, przynajmniej dopóki nie zobaczy wszystkiego. Wtedy postara się prawidłowo ocenić to kim była i co zobaczyła. Ale jak do tej pory wspomnień było zbyt mało, żeby móc cokolwiek osądzić.
Jej życie nie było tym, o czym tak długo marzyła. Nie miała miłego i sielskiego życia, w otoczeniu kochających ją osób. Pomimo tego, że pałac Draculi tętnił pozagrobowym życiem, Mahori był jej jedynym prawdziwym bliskim.
Mimo tak wysokiego urodzenia wiedziało o nich tylko kilkoro wampirów. Była to przede wszystkim garstka doradców Draculi - nieśmiertelni dumnie noszący czerwone szaty, oznaczające najwyższą możliwą do zdobycia rangę w zamku. Wyżej był już tylko sam hrabia Dracula i jego dzieci, odziani w czarne peleryny.
Tak jak wcześniej przypuszczała – pałac wydawał się być piękny tylko na pierwszy rzut oka. Im częściej na niego spoglądała i gdy przemierzała jego zakamarki, czuła jak powoli przesiąka dziwną aurą, która otacza go z każdej strony. Nie był już tak zachęcający jak na początku. Czasami Rita miewała straszne koszmary, w których pałac wsysał ją do środka, zabierając jej tlen i sprawiając, że się dusi i nie może z niego wydostać. Wszystkie drzwi nagle się zamykają, a strażnicy pragną jej śmierci.
Mimo wszystko sny były jedną z najprzyjemniejszych rzeczy jakie mogły jej się przydarzyć, gdy była pół wampirzycą. Uwielbiała śnić, kochała przenosić się w odległe, bajkowe krainy, pełne słońca i kolorów. Podczas większości snów nigdy się nie bała, zawsze była szczęśliwa.
Za zamkowymi murami czas mijał bardzo wolno. Margaricie i Mahori'emu nie wolno było swobodnie opuszczać pałacu. Na zewnątrz wychodzili bardzo rzadko, pod eskortą strażników i tylko w dzień, kiedy na dworze nie było większości wampirów. Tych wyjątkowych dni Rita oczekiwała najbardziej. Wreszcie mogła oderwać się od mrocznych i ciemnych komnat. Podglądała ludzi podczas ich codziennych zajęć i okropnie im zazdrościła. Chciała choć przez jeden dzień być taką jak oni.
Dracula nie był dobrym ojcem. Dlatego Margarita określała go nim bardzo rzadko. To nie on ich wychowywał, a jego słudzy. Jedyną ingerencją w życie własnych dzieci było zapewnianie im bezpieczeństwa i pożywienia. W dodatku nigdy nie podawano im ludzkiego jedzenia, od małego karmiono ich tylko i wyłącznie ludzką krwią.
Znała Otisa i Caya, to oni nadzorowali ich ochronę. Nie rozmawiała z nimi wiele razy, ale poznała ich na tyle dobrze by móc stwierdzić jacy są naprawdę. Najkrócej mówiąc, Rita i Mahori nie cieszyli się wśród nich dobrym poważaniem. Na zamku uważano ich za wybryki natury i ogromną konkurencję do tronu. Mając dwójkę dziedziców, Dracula czuł się tak pewny jak jeszcze nigdy wcześniej.
Pewnego dnia, bardzo późnym popołudniem, hrabia zwołał natychmiastową radę w jednej z zamkowych komnat.
Rita już od jakiegoś czasu przeczuwała, że coś było na rzeczy. Ich ojciec od kilku miesięcy zachowywał się wyjątkowo dziwnie. Odwiedzał ich wyjątkowo często, a gdy na nich patrzył Margaritę przeszywało dziwne wrażenie, że ogląda każdą komórkę jej skóry z osobna. Wiedziała jednak, iż nie było to możliwe. Zastanawiało ją co tak naprawdę sprawiło, że jest aż tak zamyślony. Domyślała się, że ma to związek z nią i jej bratem, a to zdecydowanie nie napawało jej optymizmem.
Jeszcze bardziej zaskoczyło ją kiedy do jej komnaty wszedł Otis i oznajmił, że Dracula oczekuje jej na zebraniu.
Margarita jeszcze nigdy wcześniej nie uczestniczyła w żadnej radzie, co wydawało jej się dziwne. Według niej, Mahori i ona od dawna powinni zajmować miejsce obok Draculi na każdej naradzie i spotkaniu.
Z czasem pogłoska o ich istnieniu zaczęła się rozchodzić, co sprawiło hrabi nie małe kłopoty. Z obawy przed utratą szacunku ze strony swoich poddanych, postanowił oficjalnie ogłosić swoich dziedziców na jednym z wystawnych bali, na który zaprosi każdego posłusznego mu nieśmiertelnego. Mimo wszytko nie wyznaczył oficjalnej daty spotkania, mówiąc, że jego dzieci nie są jeszcze na to gotowe. Margarita usłyszała tą wypowiedź, kiedy w końcu udało jej się podsłuchać jedną z narad zamkowych. Nie wiedziała czy ma się cieszyć, czy nie. Niepokoiło ją wypowiedziane przez jej ojca zdanie: „...nie są jeszcze gotowi.”. Dlatego była tak podekscytowana udziałem w radzie. Miała cichą nadzieję, że w końcu dowie się, co Dracula miał na myśli.
Otis poprowadził ją krętymi schodami wprost do szerokich, kwadratowych drzwi. Pociągnął za mosiężną klamkę i wpuścił ją przodem do środka.
W połowie wampirze oczy Rity musiały przez kilka sekund przyzwyczajać się do słabego oświetlenia w komnacie. Sala, do której weszli, była szeroka, a przy każdej ścianie ustawione były regały z grubymi księgami, które sięgały aż do wysokiego sufitu. Na samym końcu komnaty stał średniej wielkości fotel, na którym spoczywał Dracula. Miał na sobie swoją zwykłą czarną szatę, jedną rękę trzymał na poręczy fotela, a drugą przysunął do swojej skroni. Po jego lewej stronie stał Mahori, któremu widocznie ulżyło na widok siostry. Widać było, że czuje się bardzo nieswojo. Jego ręce zwisały dziwacznie po jego bokach, jakby nie za bardzo wiedział co ma z nimi zrobić. Pocił się i jego tętno było wyraźnie podwyższone. Margarita również nie znalazła się w zbyt komfortowej sytuacji, wyglądało na to, że przybyła jako ostatnia. Otis zniknął w tłumie czerwonych szat, które wypełniały całą szeroką komnatę. Mimo wszystko wyglądało na to, że nikt nie zawrócił sobie nią zbytnio głowy. Była ciekawa czy czasem coś jej nie ominęło.
Z całych sił starała się nie garbić i jako starsza córka, zajęła miejsce po prawej stronie swojego ojca. To, że urodziła się pierwsza pamiętała aż za dobrze i z całego serca pragnęła o tym zapomnieć. Nie wychodziło jej to jednak zbyt dobrze, przypominały jej o tym wszystkie nocne koszmary.
Dracula nie podniósł głowy, ale i tak była przekonana, że wie o jej obecności. W tym samym momencie z tłumu wystąpił jeden z radców i ukłonił się nisko. Miał bardzo dojrzałą twarz, był potężny i wysoki. Na głowie miał garstkę siwych włosów i Ritę bardzo zastanawiało  czemu wraz z przemianą nie odzyskały prawdziwego koloru.
-Teraz, kiedy jesteśmy już wszyscy... - zaczął chrapliwym głosem, a Margarita poczuła jak mimowolnie płoną jej policzki. - ...możemy przejść do najważniejszego punktu dzisiejszego spotkania.
Zaległa niezręczna cisza, słychać było tylko bicie serc i oddechy Rity i Mahori'ego. Dracula delikatnym ruchem odsunął dłoń od głowy i lekko ją uniósł. Hrabia zlustrował wszystkich zebranych swoim przenikliwym wzrokiem i przez chwilę nasłuchiwał odgłosów zamku.
-Jestem przekonany, że każdy z was domyśla się głównego powodu naszego zebrania – powiedział powoli i na dłuższą chwilę zamilkł. Margarita obserwowała go kątem oka, co chwilę zerkając na swojego brata. Wcale nie domyślała się o co chodzi, a dodatkowo irytowało ją wrażenie, że powinna. - Od kilku miesięcy prześladuje mnie pewna obawa co do aktualnego stanu moich dzieci.
Sposób w jaki to powiedział wcale nie odpowiadał nastrojowi panującemu w komnacie. Atmosfera wyraźnie się zagęściła i Rita poczuła jak koszulka pod czarną szatą przykleja jej się do pleców.
-Ojcze... - odezwał się Mahori, ale dalsze słowa nie mogły przejść mu przez gardło. Nie pasował do całej tej sytuacji. Miał dziwne wrażenie, że zaraz rzuci się na niego jeden z wampirów. Bał się własnego ojca i właśnie przed chwilą miał ochotę wygarnąć mu co naprawdę o nim myśli. Przed chwilą.
Hrabia zerknął na swojego syna oczekując dalszej części wypowiedzi, ale w końcu się nie doczekał. Obrócił się sztywno i powoli wstał ze skórzanego fotela. Margarita patrzyła na jego wyprostowaną postać sunącą po ciemnej podłodze i czuła się bardzo nieswojo.
-Ich aktualne formy nie są jeszcze dostatecznie silne – wznowił Dracula i zatrzymał się. - Choć mają tak mocne uwarunkowanie genetyczne, coś najwidoczniej nie poszło zgodnie z planem. Jestem pewien, że to krew matki pozbawiła ich nieśmiertelności.
Margarita wzdrygnęła się słysząc jak wypowiada te słowa. Starała się to zignorować.
-Masz na myśli to, że niedługo umrzemy – wyszeptała ledwo słysząc samą siebie. Nigdy wcześniej nie przyszło jej to do głowy. Nie wiedziała ile tak naprawdę powinno zająć jej dorastanie. Czuła się w pełni dorosła już wtedy, gdy kilka miesięcy wcześniej skończyła cztery lata. Nie myślała o śmierci, bo jeszcze nigdy tak naprawdę nie miała okazji by w pełni żyć. Otaczali ją osobnicy przesiąknięci nieśmiertelnością.
Mahori'ego przeszedł zimny dreszcz i nerwowo zacisnął palce na skraju swojej długiej szaty.
-Tak, właśnie to mam na myśli. – Dracula mimowolnie odwrócił się w stronę swoich dzieci, ale uczynił to bez entuzjazmu. - Jeżeli nie poczynimy natychmiastowych starań, wasze życie zakończy się tak szybko, jak się zaczęło.
Od kilku minut tłum nieśmiertelnych nieustannie między sobą szeptał. Ricie wydawało się, że to kilka tysięcy os bzyczy jej tuż nad uchem. Oddychała ciężko i spoglądając ukradkiem na swoje dłonie miała wrażenie, że widzi jak powoli marszczy się jej ciało.
-Moim zdaniem przemiana jest jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji. - Zza czerwonych materiałów wyłonił się Otis w swojej ciemnoniebieskiej szacie, z poważnym wyrazem twarzy i mocno zaciśniętymi ustami. Cały swój wzrok uważnie skupiał na Draculi. Ten znów wydawał się być pogrążony we własnych rozmyślaniach.
-Nikt nie pytał cię o zdanie Otisie! - syknął jeden z radnych, wyjątkowo urażony swobodą blondyna. - Nie powinieneś w ogóle uczestniczyć w naszym zebraniu, nie należysz do rady!
-A czy ktoś z szanownej rady ma jakiś lepszy pomysł? - zakpił blondyn wzruszając ramionami i teatralnie przykładając dłoń do ucha. - Nic nie słyszę.
Jakby na potwierdzenie jego słów w głowie każdego z zebranych zabrzmiał mocny głos Draculi. Margarita nienawidziła, gdy to robił, czuła wtedy jego obecność w swoim umyśle, a to było już dla niej za wiele. Ton jego głosu sprawiał, że choć była bezpieczna, miała ochotę uciec. Poczuła się jakby ktoś dolał oliwy do ognia, gdy wreszcie dotarł do niej sens słów jej ojca.
-Daję wam wybór moje drogie dzieci – oznajmił jak zwykle lekko przeciągając sylaby. - Możecie spróbować przemiany i mieć jakiekolwiek szanse na przeżycie lub nie przemienić się i umrzeć. Na waszym miejscu zaryzykowałbym zmianą, bo jedynie w tym przypadku możecie choć trochę odwlec chwilę waszej śmierci.

Rozdział 15

Jeszcze wiele tygodni po tym, gdy wizje zniknęły, Margarita i Mahori nie potrafili nikomu wyjaśnić przez co dokładnie wtedy przeszli.
Po przełknięciu gęstego płynu przez ciało Rity przeszły silne dreszcze, które natychmiast zwaliły ją z nóg. Nie mogła zrozumieć jak mogła być aż tak głupia i lekkomyślna dobrowolnie wypijając tamtą miksturę. Szumiało jej w uszach i miała wrażenie, że cały zamek wiruje. Nie potrafiła złapać równowagi, jakby jakieś silne ręce ciągle ciągnęły ją w dół i mimo prób upadała na podłogę. Pociemniało jej przed oczami i choć starała się z całych sił tego nie robić, w końcu zamknęła powieki. Na początku zrobiło jej się niedobrze, ale po chwili to uczucie płynnie przeszło w silny głód. Była pewna, że jeszcze nigdy wcześniej nie była tak spragniona. Mocno drapało ją w gardle.
Po chwili do jej uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk, jaki może wydawać tylko ludzkie serce. Czuła się tak, jakby z każdej strony otaczały ją żyły i tętnice, z których mimo woli  nie może wyssać ani kropli krwi. Spanikowana próbowała otworzyć powieki i odpędzić od siebie tą dziwaczną wizję, ale gdy tylko to zrobiła, zobaczyła przed sobą ciemność. Kolorowa komnata zniknęła, a zastąpiło ją słabo oświetlone pomieszczenie. Zamrugała kilka razy dziwiąc się w duchu, bo jako wampir jeszcze nigdy nie miała jakichkolwiek problemów z widzeniem w ciemności. Kiedy obraz trochę się wyostrzył, jak zza mgły zobaczyła przed sobą dużą salę szpitalną. Od razu można było stwierdzić, że wciąż znajduje się w zamku. Jednak oprócz zwykłego wyglądu zimnej, surowej pałacowej komnaty, tamten pokój zdecydowanie był izbą szpitalną. Wszystko wyglądało prawie dokładnie tak samo jak w szpitalu, w którym pracował Carlisle. Na środku komnaty stał duży stół operacyjny, a przy nim różnej wielkości drewniane półki. Na blacie leżało coś dużego, ale wszystko było tak bardzo zamazane, że nie mogła rozpoznać co to takiego.
Na pierwszy rzut oka całość wyglądała w porządku, bez jakichkolwiek niepokojących obrazów, ale już w następnej sekundzie obraz się wyostrzył, co rozmyło wszelkie wątpliwości.
Ciemną masą leżącą na stole okazała się młoda kobieta. Jej serce biło bardzo słabo, ale Rita była pewna, że to właśnie ten puls przed chwilą doprowadzał ją do szału.
Stolik był zakrwawiony, wszędzie leżały porozwalane przybory medyczne i pachniało krwią. Dopiero wtedy do uszu Rity doszły wrzaski niosące się po całej komnacie i zauważyła śmiertelnych lekarzy krążących po komnacie. Byli przerażeni i krzyczeli głośno, tak jakby się czegoś mocno obawiali. Margarita wstała, czując, że nic już jej nie trzyma i nieco zgarbiona oparła się o ścianę niedaleko od nich, ale tamci nie zwracali na nią żadnej uwagi. Potwierdzało to jej przeczucie, że jest tylko biernym obserwatorem całej sytuacji, nawet jeśli odważyłaby się pomóc tamtej kobiecie, nic nie mogłaby zrobić. Nie wiedziała dlaczego, ale wcale nie miała ochoty na nią spoglądać, choć musiała przyznać, że było w niej coś dziwnie znajomego i przyciągającego.
Kiedy uniosła się na palcach, w końcu zobaczyła ją w pełnej krasie. Jej ciało było wychudłe i wyniszczone, co psuło pierwsze wrażenie. Skórę miała całą oblepioną dużą ilością krwi, ale pomimo tego widać było, że jest mocno opalona. Mimo, iż była człowiekiem i miała kilka niedociągnięć w urodzie, jej twarz wyglądała na bardzo delikatną i zadbaną. Krótkie, czarne włosy dodawały jej uroku. Miała na wpół przymknięte powieki, więc Rita nie do końca wiedziała jakiego koloru są jej oczy. Czerwone i pełne usta były wykrzywione w niemym okrzyku, co wyglądało tak upiornie, że Margarita miała ogromną ochotę natychmiast stamtąd uciekać. Kiedy spojrzała trochę niżej, aż zakręciło jej się w głowie. Sukienka czarnowłosej kobiety była rozerwana w kilku miejscach, a jej naga skóra poznaczona śladami licznych ugryzień. Nie były to jednak największe skazy na jej ciele. Ktoś okropnie ją skrzywdził, rozcinając jej brzuch, wycinając na nim ogromną, ziejącą dziurę.
Kiedy to zobaczyła cofnęła się obrzydzona i ponownie spojrzała na miotających się po sali ludzi. Miała ochotę pomścić tą biedną dziewczynę, zabijając jej oprawców.  Choć się starała, nie mogła zrozumieć nic z tego co wykrzykiwali śmiertelnicy, ale zauważyła, że każdy z nich omija jedyną część komnaty, która znajduje się poza zasięgiem jej wzroku. Widziała takie sceny w horrorach. W takich momentach zawsze okazuje się, że upiór stał cały czas tuż za głównym bohaterem, czekając spokojnie aż tamten domyśli się prawdy.
Zdrętwiała ze strachu, w głowie usilnie przekonywała samą siebie, że nie jest prawdziwą częścią tej historii. Cokolwiek za nią stało i jakkolwiek byłoby przerażające, nie mogło jej ani zobaczyć, ani zranić. Wziąwszy uprzednio głęboki wdech trochę się uspokajając, powoli odwróciła się tyłem do lekarzy. Kilka metrów za nią, w ciemnym kącie komnaty stało dwoje małych dzieci, całkowicie umazanych krwią. Margarita wrzasnęła i natychmiast zakryła sobie usta rękoma. Choć nie jadła niczego od bardzo dawna, nagle zrobiło jej się niedobrze i miała wrażenie, że naprawdę zaraz zwymiotuje. Kawałki układanki nagle dziwnie się powyginały i już do siebie nie pasowały.
Po raz kolejny tamtego dnia straciła równowagę i nie znajdując nigdzie oparcia, upadła na podłogę prosto w czerwoną kałużę, a jej ubrania obryzgała krew martwej już kobiety. Nie chciała domyślać się prawdy, która powoli i coraz mocniej zatruwała jej umysł, i ciało. Im dłużej przyglądała się tamtym istotom, tym bardziej była pewna swoich domysłów. Czuła silne obrzydzenie, ale wiedziała już, czemu oglądała właśnie tę wizję. Ponieważ na tamtej chłodnej, kamiennej podłodze, siedziało dwoje dzieci – chłopiec i dziewczynka. Cudownie nieświadome tego, co właśnie zrobiły i w spokoju uśmiechające się do siebie. Obserwowały spanikowanych, miotających się po sali ludzi swoimi dużymi, mocno białymi oczyma.
Margarita złapała się za głowę i szukając pomocy zaczęła głęboko oddychać, ale tlen nie dostarczył jej nawet najmniejszej ulgi. Chciała cofnąć się w czasie, znaleźć swojego brata i czym prędzej uciec z zamku. W przypływie paniki zaczęła strzepywać z siebie krew własnej matki, a w uszach ciągle słyszała dudniące bicie jej serca.
Nagle wszystkie krzyki ucichły, a Rita poczuła, że w pokoju jest teraz więcej osób. Kiedy spojrzała na komnatę zobaczyła pobojowisko ciał, bladych i wyssanych z ostatniej kropli krwi. Przy drzwiach wyjściowych stało kilkoro wampirów w ciemnoczerwonych szatach, jakich Rita jeszcze nigdy nie widziała. Nie byli umazani krwią, ale można było się domyślić, że to właśnie oni zabili tych ludzi. Wampiry stały prosto na baczność, a po chwili odsunęły się od drzwi, pozostawiając obok siebie pustą przestrzeń.
Właśnie wtedy przez próg przestąpiła wysoka i smukła postać ubrana w czarną szatę. W chwili, kiedy jeden z wampirów zamknął drzwi, wampir powoli zsunął ze swojej głowy kaptur. Jego dłonie były białe jak mleko, a palce długie i kościste. Twarz miał bardzo bladą i poważną. Czarne włosy, całkowicie proste i długie do ramion, miał zaczesane do tyłu. Wysoko położone ciemne brwi dodawały mu elegancji, ale wyglądały trochę nienaturalnie. Kości szczęki miał wyraźnie widoczne, a cienkie usta rozciągnięte były w delikatnym, choć niemiłym uśmiechu. Jego oczy były bardzo ciemne, a Ricie wydawało się, że gdyby patrzyła w nie jeszcze odrobinę dłużej, wessałyby ją do środka. Poruszał się bardzo zwinnie i bez trudu, co sprawiało, że pozostałe wampiry wyglądały przy nim niezgrabnie. Rozłożył szeroko swoje długie ramiona i skierował wzrok na dwójkę małych istot siedzących na końcu komnaty. Jeden z nieśmiertelnych po jego prawej wysunął się trochę do przodu, jakby deklarował się, że może go przed nimi ochronić. Zaciekawione dzieci patrzyły na nowo przybyłych swoimi wielkimi oczami. Wampir w czarnej szacie jednak wcale nie okazywał choćby najmniejszego strachu czy zwątpienia. Wydawał się nawet nie czuć silnego zapachu krwi od martwej kobiety. Zerknął na nią jednak i lekko skinął na swoich towarzyszy.
-Zabierzcie ją stąd – rozkazał. - Jej zadanie dobiegło końca.
Jego głos, wysoki i czysty, wydawał się przenikać całe pomieszczenie. Natychmiast na jego rozkaz zerwało się z miejsca dwóch nieśmiertelnych i wynieśli czarnowłosą z pomieszczenia. Wysoki wampir nie wyglądał na poruszonego stanem kobiety. Znowu skierował swoje czarne oczy na młodziutkich Margaritę i Mahori'ego. Zbliżył się do nich kilka kroków, a oni nie spuszczali z niego oczu. Równocześnie ze swoim panem poruszali się jego poddani, nieufnie spoglądając na dziką dwójkę.
Czarnowłosy zlekceważył ich i smukłą dłonią wskazał na małe istoty, które wydawały się trochę większe niż kilka minut temu.
-Zaniesiecie je teraz do komnat – powiedział rozkazującym tonem głosu. - Dopóki wyraźnie na to nie pozwolę, nikt nie może się o nich dowiedzieć.
Natychmiast rozległy się głośne przytakiwania i potwierdzenia wierności. Ostrożnie, ale sprawnie wampiry zbliżały się do małych istot.
-Witajcie, moje dzieci! - wykrzyknął dumnie wysoki wampir, wznosząc ramiona do góry, kiedy nieśmiertelni unieśli ich w powietrze, chroniąc się przed małymi ząbkami. - Witajcie, pierwsi potomkowie Draculi!
Cała wizja nagle się rozmyła, a Rita poczuła dziwne mrowienie w karku. Miała wrażenie, że zmiażdżyła ją jakaś ogromna skała i nie może spod niej uciec. W jej głowie kłębiło się tak dużo pogmatwanych myśli, że prawie nie zauważyła kiedy wszystko zniknęło. Nie wiedziała jak powinna zareagować na te wieści. Powinna się teraz rozpłakać czy może roześmiać? Wydawało jej się, że to wszechświat robi sobie z niej żarty. Przez kilka miesięcy codziennie wyobrażała sobie swoje życie przed przemianą. Widziała siebie jako zwykłego człowieka, uczęszczającego do szkoły z normalnymi, trochę nudnymi ludźmi. Była pewna, że przeżyła kiedyś pierwszą, tragiczną miłość i miała złamane serce. Przedstawiała sobie siebie jako buntowniczkę chcącą naprawić świat. Miała nadzieję, że gdzieś daleko czekają na nią ją jej zatroskani rodzice.
Rzeczywistość była jednak czymś całkowicie sprzecznym z jej marzeniami. Nie miała pojęcia kim tak naprawdę była ona i jej brat, ale to tylko doprowadzało ją do większej rozpaczy. W największych koszmarach nie wyobrażała sobie, że kiedyś była istotą w  połowie ludzką, a w połowie wampirzą. Nie wiedziała, że rodząc się, w okropny sposób zabiła swoją matkę. Wolałaby przez następne tysiąc lat żyć w niewiedzy. Wiedziała już, że ciężar tej przerażającej zbrodni będzie z nią do końca jej istnienia. Czuła się tak jakby coś rozrywało ją od środka. Zaczęła głęboko oddychać, łapczywie wciągając do płuc gęste powietrze. Ponownie szukała w nim ratunku, ale jak zwykle tlen nie przyniósł jej wytchnienia.
Kiedy ponownie otworzyła oczy, wizja się zmieniła.

Rozdział 14

W głąb zamku poprowadziły ich tylko dwa wampiry - Otis i Cayo. Pozostali rozproszyli się, najwidoczniej kończąc swoje zadanie. Przechodzili przez kręte korytarze, które wydawały się nie mieć końca. Na kamiennych ścianach zawieszone były obrazy w złotych i srebrnych ramach, większość przedstawiała pola walk i bitew. Co jakiś czas napotykali na swojej drodze inne wampiry - pogrążone w rozmowie, biegające z listami i pakunkami w rękach lub w zamyśleniu przechadzające się po pałacu. Mimo otaczającej ich ciszy zamek wydawał się tętnić życiem. Margarita strasznie chciała wiedzieć nad czym głowią się tamte wampiry, a przede wszystkim - komu służą. Przy tak wielkiej ilości nieśmiertelnych nie widziała powodu dla którego mieliby trzymać tu ją i Mahori'ego. Powód ich przybycia tutaj nie mógł być czymś błahym, bo ten komu służą mógł dosłownie przebierać w wampirach takich jak oni.
Po przejściu przez wysokie i strome rzędy schodów ich pochód w końcu dotarł na miejsce. Przed Margaritą rozciągał się wąski korytarz, ale w przeciwieństwie do tych wszystkich, które mijali tamtego dnia - miał tylko dwoje drzwi, każde po przeciwnej stronie.
Cayo oparł się o poręcz schodów i co chwile nerwowo spoglądał w dół. W zamku panowała dziwna, przeszywająca cisza, przerywana skrzypnięciami wydawanymi przez Mahori'ego próbującego rozerwać swoje więzy. Strażnicy jednak nadal wierzyli w wytrzymałość materiału i w ogóle nie zwracali na niego uwagi.
Po krótkiej chwili oczekiwania usłyszeli cichy stukot i na schodach pojawił się wysoki wampir, ubrany w brązową szatę. Krótko ścięte, jasne włosy i wyraźnie zarysowana szczęka dodawały mu męskości, ale twarz miał tak sympatyczną i szczerą, że na pewno nikt nie mógłby się go bać.
Nie uśmiechał się, a jego usta były tak mocno zaciśnięte, że zmieniły się w bladą, wąską linię. Co chwile nerwowo zerkał na Margaritę i jej brata. Skinął głową na przywitanie i zwinnie wyciągnął zza szaty małe, czarne pudełeczko. Nie wyglądało jakoś nadzwyczajnie - zwykła szkatułka, w której można przechowywać biżuterię lub oszczędności. Mimo wszystko wyglądało na to, że na Cayu i Otisie wywarła spore wrażenie.
-Mam nadzieję, że trzymaliście się ściśle planu i nikt nie wie o waszej podróży - powiedział przyciszonym głosem, zaciskając chude palce na pudełku.
Cayo uśmiechnął się do niego, nienaturalnie wykrzywiając wargi.
-Zapewniam cię Jasonie, że było dokładnie tak, jak On rozkazał - oznajmił i spojrzał na szkatułę. - Czy wszystko jest już gotowe?
Jason pokiwał głową i szybko przekazał swój pakunek Otisowi. Miał już odejść, ale zatrzymał się słysząc głos Rity.
-Wybaczcie, że przerywam wam waszą tajemniczą rozmowę - powiedziała, siląc się na spokojny ton głosu, ale nic jej z tego nie wyszło. - Ale chcę się dowiedzieć z jakiej przyczyny nas tu zabraliście! Dlaczego skrzywdziliście naszych przyjaciół i wywieźliście nas na drugi koniec świata?!
Poczuła się trochę lepiej wyrzucając z siebie te słowa, nawet jeśli miałyby tylko pogorszyć ich marną już sytuację. Mahori próbował wyciągnąć od nich jakiekolwiek informacje od tak długiego czasu, że żadne jej starania z pewnością nie odniosą skutku. Ale warto było spróbować, chociażby po to by poczuć się trochę lepiej.
Jason cofnął się szybko w stronę schodów, jakby nagle bardzo zapragnął stamtąd uciec. Cayo i Otis zerknęli na siebie, a potem równocześnie na kufer trzymany przez blondyna. Przede wszystkim nie mogli pozwolić, by ta delikatna sytuacja wymknęła im się spod kontroli. Ich dotąd najważniejsze zadanie nie mogło zakończyć się fiaskiem.
-Zaraz wszystko się wyjaśni - oznajmił pospiesznie Cayo i chwycił Mahori'ego za ramię, upewniając się, że ten mu nie ucieknie. - Ty pójdziesz ze mną. Jason, daj mi tę fiolkę. Tylko ostrzegam cię, lepiej dla ciebie by była to ta właściwa. Nie chcemy chyba żeby się pomyliły, prawda?
Blondyn pokiwał głową zgadzając się z nim i posłusznie otworzył pudełko. Wyjął z niego dwie wąskie buteleczki w różnych kolorach. Jedną z nich, czerwoną, podał Otisowi, a drugą - czarną - jego towarzyszowi. Pusty kuferek znów schował do kieszeni swojej długiej szaty i z widoczną ulgą wymalowaną na twarzy szybko zszedł po schodach.
-Tędy. - Otis zwrócił się do Margarity i trzymając ją za ramię poprowadził do drewnianych drzwi po prawej stronie ciemnego korytarza. Nie miała najmniejszej ochoty iść za nim, a tym bardziej być gdzieś z nim sam na sam. Wolała także nie opuszczać swojego brata, ale widząc jak tamten znika za drzwiami popychany przez Caya, podążyła za Otisem. Cokolwiek miało się zaraz wydarzyć, już nic nie mogła na to poradzić. Czuła się bezradna, chciało jej się płakać i krzyczeć, ale postanowiła wziąć się w garść ostatni raz i zachować dla siebie resztki własnej, i tak już poszarpanej godności.
Otis popchnął lekko stare drzwi, a te otworzyły się z przeciągłym skrzypnięciem. Blondyn wpuścił Ritę przodem do środka i zamknął za sobą wysokie drzwi.
To nie była cela więzienna ani sala tortur, więc nie zapowiadało się najgorzej. Tamta komnata była w dodatku ich doskonałym zaprzeczeniem i przeciwieństwem. Na pierwszy rzut oka mogła skojarzyć się z luksusowym pokojem hotelowym, ale przerobionym na sypialnię dorastającego dziecka. Znajdowali się w szerokiej komnacie, odrobinę jaśniejszej niż korytarz. Ściany były poobklejane kwadratowymi odbitkami zdjęć i kolorowymi materiałami. Zupełnie tak, jakby ktoś na siłę starał się zasłonić ich zimne i ciemne, prawdziwe oblicze. Nadawało to pomieszczeniu trochę przyjemniejszy i przytulniejszy nastrój. Na środku pokoju ustawione było jednoosobowe łóżko z baldachimem, a obok niego stała niska półka z kilkoma niedbale porozrzucanymi książkami. W rogu komnaty znajdowało się wysokie biurko, a na nim kilka drobnych rzeczy użytku codziennego. W pokoju stały także dwie szafy na ubrania. Widocznie mieszkańcowi tego pokoju przypadło do gustu grube drewno, z jakiego je wykonano, bo jako jedyne nie były niczym przystrojone. To wszystko w połączeniu z miejscem, w którym się teraz znajdowali wydawało się bardzo nierzeczywiste i nieprawdopodobne.
Margarita powoli obracała głową rejestrując każdy szczegół tego pokoju. Wydawało jej się, że zaraz zobaczy gdzieś wielki plakat, który choć trochę jej wszystko wyjaśni. Podeszła do ściany oblepionej zdjęciami. Przedstawiały głównie nieudolne próby uwiecznienia różnych roślin, zwierząt i krajobrazów. Wielki zawód sprawił jej fakt, że nie było niczyich portretów lub choćby nieudanych ujęć. Dopiero kiedy podeszła bliżej zauważyła, że łóżko nie było pościelone. Równocześnie nie wyczuwała w pokoju zapachu ani jednego człowieka, więc nie wiedziała co ma o tym myśleć. Czy ta osoba, która tu mieszkała stała się posiłkiem dla jednego z zamkowych wampirów? I jaki to miało z nią związek?
-Po co mnie tu przyprowadziłeś? - Rita obróciła głowę do Otisa, który stał ciągle w tym samym miejscu co wcześniej, opierając się o ścianę. Na jego ustach majaczył uśmiech. - Czyj to pokój?
Blondyn obracał w palcach smukłą czerwoną fiolkę i w końcu, po krótkiej chwili ciszy, skierował wzrok na Margaritę.
-Masz ochotę się przekonać? - zapytał wyciągając dłoń z małą fiolką w jej stronę. - Cała twoja przeszłość znajduje się w środku tej niepozornej buteleczki. Jeżeli tylko chcesz, możesz ją poznać. Muszę cię jednak ostrzec, że nie wszystko było wtedy idealne. Pamiętaj, że każdy z nas popełnia błędy.
Margarita uniosła wysoko brwi słysząc jego słowa i mimowolnie odsunęła się głębiej wewnątrz komnaty. Nie wiedziała co oznaczają jego słowa ani czemu nagle zrobił się dla niej miły. Mimo to przeszył ją bardzo niemiły dreszcz. Od kilku miesięcy marzyła o tym, by poznać swoją przeszłość. Wyobrażała sobie siebie jako człowieka, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogła być wtedy kimś złym.
Zrobiła nieśmiały krok w stronę blondyna, a ten widząc to odkorkował fiolkę. Podał ją jej z nieśmiałym uśmiechem na ustach i szybko wyszedł z komnaty. Margarita obróciła buteleczkę w dłoniach i niewiele myśląc wlała do ust jej zawartość.