Rozdział 28

Wilkołaki zacięcie walczyły o prawo do panowania nad swoimi ciałami. Margarita jednak, także dawała z siebie wszystko. Nie chciała odbierać im ich świadomości całkowicie, potrzebowała jedynie kilku ważnych informacji.
-Zaprowadźcie nas do niej – powiedziała stalowym głosem. – Wtedy was wypuszczę. Tylko bez żadnych sztuczek.
Mike drgnął nieznacznie, a Joey próbował obdarować ją gniewnym spojrzeniem, ale w końcu kiwnął głową, przegrywając z samym sobą.
-Natychmiast! - wykrzyknęła Rita, czując jak chwilowo słabnie. - Ruszajcie!
Joey i Mike, w połowie przemienieni w wilkołaki, pobiegli przed siebie, garbiąc się i potykając.
-Ray – powiedziała szybko Rita. - Nie mogę teraz na ciebie spojrzeć, ale musisz mi zaufać. Pobiegnij do Edwarda i Mahori'ego, znajdź ich i zaraz do mnie dołączcie.
Chłopak nie odezwał się, nadal stał oparty o kamienicę i patrzył na nią, odwróconą do niego tyłem.
-Ja... - zaczął łamiącym się głosem.
-Już! - Margarita nie chciała używać na nim swojej mocy, ale czuła, jak wilkołaki oddalając się, powoli uwalniają się spod jej czaru. - Proszę.
Pobiegła do przodu za Mike'em i Joey'em, nie sprawdzając czy Ray ją posłuchał, czy nie. Miała nadzieję, że tak, bo obawiała się, iż oni nie byli jedynymi dziećmi księżyca, których miała tamtego dnia spotkać.
Ray jeszcze przez chwilę się nie ruszał. W głowie ciągle widział to, co stało się przed chwilą i choć zmuszał swoje nogi do biegu, nie mógł się poruszyć.
-Cholera! - zaklął. Jego mięśnie były jak z waty. Nigdy wcześniej nie przeżył czegoś podobnego. Powoli docierało do niego, co się dzieje, a chwilę później potrafił już myśleć trochę bardziej trzeźwo. Czemu Margaricie dowodzenie przyszło z taką łatwością? Czy przez to, jak dużo czasu spędził w zamku, wyparowała z niego cała odwaga i chęć do walki? Zrobiło mu się gorąco, kiedy podniósł się na nogi, odrywając się od ściany i zmusił się do biegu. Otępienie powoli przemijało, a on obiecał sobie, że już nigdy więcej nie dopuści do czegoś podobnego. Miał tylko nadzieję, że na takie refleksje nie było za późno. Paraliżowała go myśl, że przez niego Ricie może się coś złego stać.
Po chwili szybkiego biegu minęły go dwie, również biegnące postacie. Zatrzymał się raptownie, gdy poczuł zapach swoich przyjaciół. Kamień spadł mu z serca.
-Jak dobrze, że was... - zaczął, ale nagle zabrakło mu powietrza w płucach. Bardziej z zaskoczenia niż z braku refleksu nie obronił się przed uderzeniem. Odleciał kilka metrów w górę, a potem z głuchym odgłosem uderzył plecami w ścianę szarego budynku. W jednej chwili poczuł, jak zrastają mu się wyłamane żebra i natychmiast podniósł się z ziemi. Mahori już stał nad nim z mocno zaciśniętymi szczękami. Edward znajdował się tuż obok niego, wyciągnął rękę do przodu, łapiąc Raya za szyję i unosząc go kilka centymetrów nad ziemię.
-A nie mówiłem? - wysyczał Mahori. Ray wierzgał nogami z szeroko otwartymi oczami, ale przez dłoń Edwarda zaciskającą się na jego szyi nie mógł się odezwać.
-Czekaj... - Edward nagle puścił Raya, a z jego twarzy zniknął wyraz wściekłości. Ray opadł na stopy i oparł się o ścianę budynku, masując sobie szyję.
-Co was napadło?! - wykrzyknął głosem o tonę wyższym niż zwykle. - Zwariowaliście?!
Mahori z zaciętą miną obserwował czarnowłosego.
-Na co mam czekać? - zapytał – mów szybko, co zrobiłeś z Ritą!
-O czym ty mówisz? - Ray zacisnął szczęki, denerwując się jeszcze bardziej. - Właśnie po was biegłem, ona potrzebuje pomocy!
-Mówi prawdę. - Edward nie patrzył na Raya. - Rita jest...
-Z wilkołakami! - dokończył za niego Ray. - I przestań w końcu czytać mi w myślach! Nie wiem za kogo mnie bierzecie, ale teraz to nie ważne. Razem z Ritą wpadliśmy na dzieci księżyca, a ona ich zahipnotyzowała i kazała doprowadzić się do ich pana, którym okazała się właśnie Persifa, więc....
-Czekaj – przerwał mu Mahori. - I ty jej na to pozwoliłeś? Jak mogłeś do tego dopuścić?
-Zachowujesz się jak dziecko! - wykrzyknął Ray. - Myślisz, że tego chciałem? Po prostu musiałem, to nie zależało ode mnie. Kazała mi biegnąć po was, więc to zrobiłem.
-To nie twoja wina – zapewnił go Edward, zerkając na niego ze współczuciem. - Zostałeś przez nią zahipnotyzowany. Słuchaj Ray, przepraszam...
-Nie chcę twojego współczucia ani przeprosin – warknął Ray. - Zbierajmy się już, bo Rita może mieć kłopoty.
Mahori opuścił wzrok i niezauważalnie kiwnął głową. Czuł się jak idiota, ale wiedział, aż za dobrze, że powinien. Ray pobiegł przodem, a Edward i Mahori zaraz za nim. Podążali za świeżym zapachem Margarity tuszowanym przez odór wilkołaków. Po dłuższej chwili biegu w ciszy, w końcu dotarli na miejsce. Tak przynajmniej im się wydawało, bo zapach Margarity był tam dość wyraźny i nie rozchodził się w żadną inną stronę. Ray ze zdumieniem wyczuł, że tamto miejsce jest odwiedzane nie tylko przez te dwa wilkołaki, z którymi się wcześniej spotkał.
Kilka metrów przed nimi drogę zagradzał im wysoki, czarny, zakończony ostro kamienny płot. Ani przed bramą, ani na zarośniętym trawą i chwastami podwórku nie było nikogo. Jednak zapach Margarity wyraźnie wskazywał im drogę przez cały plac, aż do wysokiego budynku. Zielona Willa może i była kiedyś rzeczywiście zielona, ale czas nie potraktował jej łagodnie. Mury i fasada budynku sprawiały wrażenie minimalistycznej kopii zamku Alcazar, jednak trochę nieudolnej. Kamienne ściany, poszarzałe i obrośnięte bluszczem, nie zachęcały do odwiedzenia mieszkających tam ludzi. Przed wejściem do pałacyku rozciągnięty był kwadratowy taras, na który wchodziło się po małych i stromych stopniach. Ray wyobrażał sobie jak komicznie musieli wyglądać skradając się do zapuszczonego, bajkowego pałacyku. Tuż za mosiężnymi drzwiami wyczuł jakiegoś osobnika, ale nie był pewny czy to był wampir, czy wilkołak. Zanim zdążył o tym powiedzieć swoim kompanom lub krzyknąć do Edwarda w głowie czegoś w stylu: „Odwrót!”, drzwi zaskrzypiały i otworzyły się. Mahori nie rozpoznał wilkołaka stojącego przed nimi, ale Ray wyraźnie zesztywniał spoglądając na niego. Poznał krótko obciętego blondyna, który – o zgrozo – wcale nie był już pod wpływem daru Margarity. Joey uśmiechnął się na jego widok, ale nie wydawał się być zaskoczony. 
-Pamiętam cię - przyznał - wiedziałem, że po nią wrócisz. Jest za ładna żeby ją tak zostawić, co? 
-Gdzie ona jest? Co jej zrobiliście? - Ray zacisnął pięści i wyprostował się. Nie powtórzy swojego błędu z przed kilkunastu minut.
-Jest w środku - powiedział cicho Edward, tak, że tylko on i Mahori to usłyszeli. - Jest tam ktoś jeszcze, ale nie wiem kto. 
-Ona powiedziała, że mam was wpuścić - odpowiedział mu Joey z niesmakiem. - Ale nie czujcie się jak u siebie w domu, jeżeli się jej nie spodobacie, traficie w nasze ręce.
-Kto tak powiedział? - zapytał Mahori,  z obrzydzeniem zerkając na wilkołaka. 
Joey nie odpowiedział mu, ale odsunął się od drzwi wpuszczając ich do środka. Ray spodziewał się spleśniałych ścian i okropnego zaduchu, ale w środku było zadziwiająco czysto i przestronnie. Co prawda, każda ściana i podłogi były pomalowane na taki sam odcień szarości, ale lepsze to od widoków gnijących gryzoni i ścian. 
Joey zamknął za nimi mosiężne drzwi i poprowadził ich prosto korytarzem. Skręcili w trzecie drzwi po prawej, mijając drewniane i wyglądające podejrzanie schody. Ray'owi wydawało się to wszystko zbyt idealne, więc w każdym szczególe dopatrywał się czegoś dziwnego. Co wilkołaki, wielkie owłosione stwory mogły robić w tym domu? 
-To tutaj - Joey otworzył drewniane, wąskie drzwiczki. Edward i Mahori weszli pierwsi, a Ray szybko podążył za nimi, gdyż zaczęło mu się wydawać, że Joey'emu zielenieją zwykle czarne tęczówki. 
Pokój do którego weszli, nie różnił się prawie wcale od korytarza. Jedynie postawione na środku biurko i kanapa nadawały mu jakiegokolwiek charakteru. Na jedynym krześle ustawionym pod szerokim oknem siedziała brązowowłosa kobieta. Miała na sobie czarny żakiet i obcisłe brązowe spodnie. Włosy sięgały jej do biustu, rysy twarzy miała mocno zarysowane, a samą buzię pokrytą prawie w całości w piegach. Była wampirzycą.
Na przeciwko biurka stała Margarita, z rozczochranymi włosami i szeroko otwartymi oczami. Skulona, wyglądała tak, jakby bała się kobiety siedzącej przed nią. Gdy usłyszała jak wchodzą, odsunęła się od biurka i szybko zbliżyła do Raya, łapiąc go za ramię.
-Mamy tylko kilka minut - szepnęła mu na ucho. - Nie spodobało jej się to, co zrobiłam z wilkołakami. 

Rozdział 27

-Co robimy teraz? - zagaił Mahori po kilku minutach ciszy. Chłopcy znajdowali się na poboczu jednej z wielu wąskich uliczek Segowii. Edward trwał w zamyśleniu już od dłuższej chwili, przeczesując za pomocą swojego daru wspomnienia i myśli zamieszkujących w pobliżu ludzi. - Już prawie koniec czasu, a my nadal nic nie mamy.
Rudowłosy odetchnął głęboko, zaciskając swoje smukłe, blade palce na skroniach.
-Musimy mieć po prostu nadzieję, że Margaricie poszło o wiele lepiej.
-Wątpię w to – przyznał Mahori, opierając się o zimną ścianę jednego z domów i bawiąc się frędzlami swojego ciemnego swetra. - Jeśli nawet przypomniała sobie, jak powinna używać swojego daru, na pewno nie zdołała przesłuchać zbyt wielu ludzi. Co za okropieństwo, to syzyfowe prace, nigdy nie znajdziemy tej kobiety!
-Zawsze potrafiłeś mnie odpowiednio zmotywować - odparł Edward. Otworzył zaciśnięte powieki i odwrócił się w stronę swojego towarzysza. - Chyba pora już wracać.
Mahori szybko podniósł się i stanął obok niego. Ruchem ręki wskazał mu, by szedł przodem i oboje podążyli w górę ulicy, kierując się w miejsce, z którego przyszli.
-To tylko strata czasu – zajęczał Mahori. - Jestem pewien, że ojciec dobrze wie, gdzie mieszka Persifa, ale po prostu nie chce nam tego powiedzieć.
-Dlaczego miałby to robić? - zapytał Edward. - W końcu jesteście rodziną. Moim zdaniem Dracula za nią nie przepada i dlatego nie wie, gdzie ona mieszka. Woli żebyśmy sami ją znaleźli. Już samo proszenie ją o pomoc pewnie mu uwłacza.
-Może masz rację... - zaczął Mahori, zniżając nieświadomie ton głosu. - Jednak nie tak to sobie wszystko wyobrażałem.
Pomimo tego, jak stosunkowo daleko znajdowali się od zamku, Edward i Mahori wciąż czuli przesiąkający ulice i domy metaliczny zapach krwi i wampirów. Jedynie chłodne wieczorne powietrze i delikatny wiatr sprawiały, że atmosfera była do przeżycia.
-Nie jestem pewien czy rozumiem o czym mówisz – przyznał Edward – co nie tak sobie wyobrażałeś?
-Chodzi mi o tę całą sprawę z przypominaniem sobie przeszłości – wzdrygnął się – a raczej o nią samą. Widzisz, moje życie nie jest takie, o jakim zawsze marzyłem. Czasem mam ochotę znowu stracić pamięć.
Edward zwolnił kroku i zerknął na Mahori'ego.
-Nie możesz tak mówić – powiedział – to gorsze niż życie w niewiedzy.
-Czytałeś mi w myślach? - wypalił nagle czarnowłosy.
-Nie – wzruszył ramionami Edward. – To znaczy... niezupełnie. Zrozum, trudno jest mi się powstrzymywać, to tak jakbyś starał się nie usłyszeć głosu, który cię woła...
-Nie o to mi chodzi – przerwał mu Mahori. - Miałem na myśli to, czy wiesz już, jak to w ogóle się stało, że znaleźliśmy się w Forks.
-Wiem, że byliście już wtedy pół wampirami – przyznał Edward. – To niesamowite, nie miałem pojęcia, że wampir może...może mieć dzieci.
-To nie jest aż tak wspaniałe odkrycie – powiedział Mahori. – Czy nie zastanowiło cię czasem, gdzie podziewa się nasza matka?
-Och – westchnął zaskoczony Edward. – No tak, przepraszam. Bardzo mi przykro, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
-Jest okej – wzruszył ramionami Mahori. – Ledwo co ją pamiętam.
-Ty ją pamiętasz? - zdziwił się Edward. – Ale przecież byłeś wtedy zbyt mały, by zapamiętać cokolwiek!
-Wampirze geny wszystko przyspieszają – wyjaśnił mu – wierz mi lub nie, ale ciąża naszej matki trwała zaledwie kilka tygodni. My także dorastaliśmy o wiele szybciej niż normalni ludzie.
Edward przymknął oczy, gdy po słowach Mahori'ego w swojej głowie ujrzał nagle obraz Margarity wybiegającej z altanki w pałacowym ogrodzie. W końcu dotarł do niego sens słów, które do niego wykrzyczała: „Jestem w takim położeniu przez całe moje życie, czyli przez jakieś pięć lat! Nigdy nie miałam prawdziwego życia, więc wybacz mi, jeśli nie potrafię zachować się odpowiednio do sytuacji. Nikt mnie jeszcze tego nie nauczył!”.
-Niech to szlag! - zaklął, mrużąc powieki. – Chyba muszę przeprosić Ritę.
-Poza tym – kontynuował Mahori, w tej chwili bardzo podobny do ojca, nierobiący sobie nic ze słów wtrącenia Edwarda. – Bycie księciem ma też swoje plusy. No wiesz, wszyscy ci się kłaniają i tak dalej.
Zaśmiał się, ale Edward mu nie zawtórował. Wręcz przeciwnie - naburmuszył się.
-Ej, daj spokój – nie przestawał się uśmiechać. - Co jej powiedziałeś?
-Że się zmieniła.
-Uu – współczuł mu Mahori. – To nie był twój najlepszy pomysł.
-Dzięki – burknął Edward.
-Nie przejmuj się, ty też masz prawo czuć się trochę nieswojo – pocieszył go, hamując z całej siły jeszcze szerszy uśmiech.
Edward uniósł brwi, ale nie odezwał się. Znaleźli się właśnie pod francuską knajpką, która była ich punktem spotkania. Jednak Raya i Margarity nie było ani w restauracji, ani na placyku przed budynkiem.
-Może trafili na jakiś trop? - podsunął niepewnie Mahori, krzyżując ręce na piersi.
-Oby – kiwnął głową Edward. - Zresztą, co innego mogłoby się stać?
Zapewniali się tak nawzajem jeszcze kilka dłużących się minut, co chwilę nerwowo błądząc wzrokiem w kierunku, w którym udała się zagubiona dwójka.
-Edward – powiedział poważnie Mahori i obrócił się w jego stronę. - Nie podoba mi się to. A co jak coś się wydarzyło?
-Co mogłoby się stać? - wzruszył ramionami Edward. - Przecież żaden człowiek ich nie napadł.
Po chwili jednak, niechcący czytając w myślach swojego towarzysza, zrozumiał o co mu chodziło.
-Przestań! - zdenerwował się. - Ray nigdy by czegoś takiego nie zrobił!
Mahori obruszył się, ale w jego oczach czaiła się panika.
-A skąd wiesz? - burknął – znamy go od jakiś dwunastu godzin!
Edward odwrócił się od niego, ale kiwnął głową, zdenerwowany.
-Chodźmy – rzucił i oboje pobiegli za znajomym, gasnącym już zapachem wampirów.
Po kilku sekundach miarowego biegu, Mahori i Edward zatrzymali się na skrzyżowaniu dróg, mieszczącym się na niewielkim pagórku, wokół którego wznosiły się ciemne kamienice.
-Czujesz to? - zapytał cicho Edward. Nie było jednak potrzeby zadawać pytania, zapach tak charakterystyczny nie mógł być pominięty przez zmysły nawet najstarszego wampira.
-Nie wierzę – wyszeptał Mahori, z wrażenia cofając się i dotykając plecami o zimną, marmurową ścianę. - Dzieci księżyca nie mają wstępu do królestwa.
-Widać Dracula już nie ma tak wielkiego posłuchu u niektórych poddanych – mruknął Edward.
Mahori zaczął przestępować z nogi na nogę. Nerwowym ruchem zaczesał włosy do tyłu.
-Bez paniki – powiedział do siebie – tylko spokojnie.
-Chyba będziemy musieli podążyć za tym wstrętnym zapachem – oznajmił Edward mrużąc oczy i wdychając smród.
-Czy myślisz, że oni tam będą? - wyszeptał Mahori. – Przeklęty Ray! Czemu on ją tam zabrał?!
-Uspokój się – powiedział do niego Edward, gdy czarnowłosy uderzając pięścią w ścianę zostawił w niej głęboką dziurę. - Jeśli ona się na to zgodziła, to na pewno ma coś wspólnego z nasza misją. Rita nie jest głupia.
-Rozumiem – zajęczał Mahori. – Ale on tak. Ja nigdy nie pozwoliłbym jej spotkać się z wilkołakami. To może się źle skończyć.
Edward położył mu rękę na ramieniu, czekając, aż się uspokoi. Po chwili oboje biegli już wzdłuż wąskiej ulicy, oświetlonej przez blask wschodzącego księżyca.

Rozdział 26

Alice nie była już taka pewna swoich wizji. Jeszcze kilka dni temu mogłaby przysiąc, że są nieomylne, gdy ktoś już coś postanowi. Oczywiście nie mogła zagwarantować, że ta osoba w ostatniej chwili nie zmieni zdania. Pomimo tego w większości przypadków jej dar się sprawdzał i nie mała mu nic do zarzucenia. To dzięki niemu odnalazła się w świecie po przemianie, spotkała Jaspera i Cullenów. Jednak teraz sama nie wiedziała już co powinna myśleć. 
Na prośbę Draculi Patrick odblokował jej moc i mocno zarzekał się, że już nic nie stoi na przeszkodzie, by mogła  przewidywać czas. Pomimo jego zapewnień, Alice wyczuwała delikatną różnicę. Jakby nadal coś przesłaniało jej widok. Z drugiej strony nie była pewna czy to wina Patricka, czy to po prostu wszystkie uroki i czary, które otaczają zamek, tak blokują jej wizje.
-Widziałaś już coś związanego z Cullenami? - zapytał Jasper. Znajdowali się w jednej z komnat zamku, przydzielonej im przez jednego z pałacowych wampirów. Jasper rozłożył się na kanapie, podczas gdy Alice usadowiła się na podłodze, przeglądając książki na jednej z półek.
-Tylko to, że są w drodze. – Wzruszyła ramionami. - Ciężko coś stwierdzić, zważywszy na to, że nie wiedzą, gdzie jadą i po co.
-Mimo wszystko cieszę się, że przyjeżdżają - oznajmił Jasper. 
-To wszystko wydaje się takie nierealne - przyznała Alice, wybierając jedną z zakurzonych książek i kartkując ją przez chwilę. 
-Czuję się tak, jakbym dopiero co dowiedział się, że jestem wampirem - zaśmiał się blondyn. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że Rita i Mahori to dzieci Draculi. 
-Tak, to trochę dziwne - przyznała Alice, uśmiechając się wesoło.
-Dobrze, że Cullenowie się zgodzili – powiedział Jasper i po chwili zastanowienia dodał – chociaż zdziwiłbym się, gdyby powiedzieli nie.
Alice przekręciła się na podłodze i zerknęła na swojego chłopaka.
-Mam nadzieję, że wszystko z nimi w porządku – westchnęła – to tacy mili ludzie.
-Obawiam się, iż najgorsze dopiero przed nimi – oznajmił, uśmiechając się lekko. - Nie mogę sobie wyobrazić, jakie będą mieli miny, gdy dowiedzą się prawdy. W końcu przez tyle miesięcy nie mieli o wszystkim pojęcia, wyobrażasz sobie co...
Dalszy ciąg jego wypowiedzi przerwała Alice, unosząc do góry dłoń i na kilka sekund mrużąc delikatnie oczy.
-Już są.
***
Noc już trwała w pełni, a księżyc błyszczał wysoko na niebie, gdy Cullenowie w końcu przekroczyli mury zamku Alcazar. Nie wyglądali na zachwyconych dokładnością i pięknem zamku. Wydawała się nieobchodzić ich również panorama okrytej ciemnością Segowii. Rosalie od kilku tygodni żyła w ogromnej frustracji i gniewie. Nie była taka jak Esme, która starała się znaleźć w każdej sytuacji coś dobrego.
-W końcu się czegoś dowiemy – mówiła wyglądając przez okno. Pamiętała jak kilka tygodni wcześniej nie mogła już powoli patrzeć na Ritę, coraz bardziej zagubioną i smutną. - Mam nadzieję, że na tej wyprawie wszystko się nareszcie wyjaśni.
Jednak, gdy mijały dni, a później tygodnie, brązowowłosa powoli zaczynała tracić wiarę i optymizm. Wszystko pogorszyło się w dzień, w którym dom musiało opuścić jeszcze troje z jej przybranych dzieci. Esme zaczęła się powoli załamywać. Rose współczuła swojej matce całym sercem, ale starała się nie poddawać emocjom, tylko zachować zimną krew. Podejrzewała w duchu, że za tym wszystkim stoi coś więcej i domyślała się, że już niedługo i po nich przybędą wysłannicy. Miała nadzieję, że to na polecenie Rity lub Mahori'ego przyjadą po nich. Jak bardzo mogłoby to być nietaktowne po tak długiej rozłące, to przynajmniej dowiedzieliby się w końcu czy ich przyjaciele nadal żyją. Sprawa zaczęła nabierać rumieńców podczas ich wyprawy do – jak się w końcu dowiedzieli – Hiszpanii. Fakt, że zostaną przedstawieni Draculi przyjęli całkiem spokojnie. Z dozą dystansu i opanowania, które sumiennie wyćwiczyli przez tygodnie czekania i niecierpliwości. Emmett zdawał się znosić to wszystko najgorzej. Osiłek był wyczerpany takim stanem rzeczy, nie uśmiechał się już tak często. To jeszcze bardziej podjudzało wściekłość Rosalie. Najgorsze było jednak to, że nie mogła na niczym się wyżyć.
Patrick poprowadził ich szeregiem korytarzy do sali tronowej. Rosalie była pod wrażeniem tego, jak wiele wampirów znajduje się w środku. Przez dziwną otoczkę wokół całej budowli i zapach przesiąkający przez ściany nie mogła określić, ile tak naprawdę ich jest. Wszędzie dookoła słyszała szmery, kroki i widziała mnóstwo czerwonych oczu. Tak bardzo jaskrawych, że świeżą ludzką krew można było wyczuć na podłodze i ścianach komnat. Słodki zapach przesiąkał zamek, sprawiał, że kręciło jej się w głowie.
Sala tronowa, z wysokim sufitem i malowidłami na ścianach stanowiła esencję zamku. Punktem kulminacyjnym tego miejsca była postać zasiadająca na jednym z trzech tronów, umieszczonych na podwyższeniu.
Dracula nie wstał, gdy do niego podeszli, ale jego głowa z wyrazem zainteresowania na twarzy zwróciła się w ich stronę.
-Witajcie w zamku! - powiedział, rozkładając szeroko ramiona. Rosalie była pod wrażeniem. W myślach cały czas przedstawiała go sobie jako potężnego mężczyznę, o grubym głosie i mocno ostrzyżonego. W rzeczywistości widziała przed sobą smukłą osobę o długich i gładkich czarnych włosach zaczesanych do tyłu, i gładkiej twarzy bez zarostu. Jednak musiała przyznać, że nigdy wcześniej nie widziała wampira, który aż tak rzuca się w oczy. Czerwone, wąskie usta zakrywały równe, bielutkie zęby, między którymi można było zauważyć odznaczające się kły. - Zwykle nie przyjmuję wszystkich gości tak oficjalnie, ale wy jesteście wyjątkiem. Moje dzieci twierdzą, że należy wam się zaszczyt otrzymania ode mnie osobistych podziękowań. A więc, dziękuję.
Esme zerknęła na swojego męża, oniemiała i zastygła. Rosalie nie odrywała wzroku od Draculi, ale złapała rękę swojego chłopaka. Czuła zimno bijące od strony Pana wampirów.
-Za co? - wypalił Emmett. Patrick, stojący niedaleko od nich spojrzał na niego ze złością w oczach, ale Dracula nie zmienił swojego wyrazu twarzy.
-To robi się już powoli męczące – westchnął – gdy na każdym spotkaniu muszę wszystko od nowa w kółko wyjaśniać.
-O tak, Panie – zgodził się z nim jeden z wampirów. Był nadzwyczajnie wysoki, ale twarz miał sympatyczną. Bardzo ciepłą w porównaniu do Draculi. - Niech Pan odeśle ich do reszty, sami sobie wszystko najlepiej wyjaśnią.
Rosalie uniosła brwi do góry, ale w ostateczności postanowiła zgodzić się z nieznajomym. 
-O tak...Panie. Proszę, czy moglibyśmy zobaczyć się teraz z naszymi przyjaciółmi?
-Poza tym, nie chcielibyśmy już więcej tracić pańskiego cennego czasu - dodał Carlisle.
Dracula spojrzał swoim dużymi czerwonymi oczami na Rose, ale ona dzielnie wytrzymała jego spojrzenie. 
-Czasu mamy aż za dużo - oznajmił - ale niech wam będzie, ktoś ze straży przydzieli wam komnaty. Życzę wam miłego pobytu.

Rozdział 25

-Co oni tu robią? - zapytała Rita, starając się zabrzmieć bardzo cicho, tak, by tylko Ray ją usłyszał. - Wydawało mi się, że całe miasto jest wolne od wilkołaków. Dracula nie toleruje ich obecności.
-Też tak myślałem – odpowiedział jej. Zmrużył oczy obserwując przybyłych. Dwoje mężczyzn stało na samym końcu długiej uliczki, ale widział ich doskonale. Pierwszy raz od wielu lat miał do czynienia z tymi istotami, ale jego wspomnienia o nich wcale nie były różowe. Kątem oka widział swoją towarzyszkę, która przed chwilą wydawała się bezbronna, teraz wyprostowana spoglądała na niego. Był równocześnie zaciekawiony, jak i przerażony faktem, że spotkał wilkołaki w mieście, swobodnie przechadzające się po ulicach.
Mężczyźni podeszli kilka kroków bliżej, cały czas ich obserwując. Nie wyglądali na przestraszonych, a ich ruchy nie były wyważone. Wilkołak, który szedł przodem, był dużo wyższy od swojego towarzysza, ale równocześnie mniej umięśniony. Na brodzie miał kilkunastodniowy zarost, a długie, tłuste włosy, zaczesał do tyłu. Ubrany był w czarne spodnie i zieloną koszulkę. Wyglądał obskurnie i był lekko zaniedbany, ale Rita tak właśnie przedstawiała sobie w myślach wilkołaki. Mężczyzna obok niego był o wiele schludniejszy, blond włosy krótko obcięte, nie sięgały mu płatków uszu.
-Co tutaj robicie? - odezwał się ten wyższy, zatrzymując się kilka kroków przed nimi. Dokładnie zlustrował wzrokiem Raya, jakby oceniał, czy dałby radę z nim wygrać, jeśli doszłoby do walki. Niestety bezbarwna mina, jaka cały czas zdobiła jego twarz, nie zdradzała, do jakich wniosków doszedł.
-To raczej my powinniśmy zadać wam to pytanie – odpowiedział mu Ray. – To tereny zamku Pana. Dzieci księżyca nie mają tu wstępu.
Ciała wilkołaków były tak bardzo nagrzane, że Margarita z oddali czuła bijące od nich ciepło. W połączeniu ze stęchłym, mokrym zapachem, tworzyli wielką anty – wampirzą barierę.
-Nie spodziewałem się, że trafimy na zgraje krwiopijców od Draculi, Joey – prychnął niższy. - Czy o wyjście na zewnątrz musieliście błagać waszego Pana na kolanach?
Ray zesztywniał, ale nie dał się podejść. Margarita była oburzona swobodą, z jaką wilkołak obraża jej ojca. Nie odezwała się jednak, nadal lekko przestraszona. Nie mogła sobie wyobrazić co by się stało, gdyby jeden z nich przemienił się w wilka. Przypominał jej się obraz w zamku, przedstawiający jednego z pierwszych wampirów, zabijającego ogromnego, czarnego wilka. Nie była pewna czy dałaby radę dokonać tego samego.
-Sprawy zamku i Draculi nie powinny was obchodzić – oznajmiła, prostując się nieznacznie. - Zwłaszcza, że wasz pobyt w Segowii nie jest mile widziany.
Jeden z wilkołaków, wyższy, o imieniu Joey, niekontrolowanie wzdrygnął mięśniami rąk. Ray wysunął się nieznacznie przed Margaritę, domyślając się, co to może oznaczać. Jednocześnie niższy mężczyzna położył swojemu towarzyszowi dłoń na ramieniu.
-Spokojnie – szepnął mu prawie niedosłyszalnie, a głośniej odezwał się do Rity i Raya. – Czy wzrok mnie nie myli? Joey, mamy zaszczyt poznać córkę Draculi.
Margarita wzdrygnęła się lekko, a wysoki wilkołak uniósł gęste, czarne brwi.
-Skąd wiesz kim ona jest? - warknął Ray. Mimo starań wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego i mniej opanowanego. Joey również to zauważył.
-Nie każdy wampir poddany Draculi jest tak święty, jakim się wydaje – odpowiedział ściszonym głosem. - Najbardziej skrywane tajemnice są tymi, za które płaci się najwięcej.
Margarita uniosła brwi, czekając na dalszy ciąg jego wypowiedzi, ale Joey ucichł. Jego ciało jednak nadal co jakiś czas podrygiwało, a ona nie chciała się przekonywać, co za chwilę może się stać. W końcu odezwał się drugi wilkołak.
-Mimo wszystko dobrze zobaczyć coś na żywo. Nie wszystkie wiadomości, które otrzymujemy, zawierają w sobie aż tyle prawdy.
-Co masz na myśli? - zapytał go Rita. Wilkołak zaśmiał się chrapliwie.
-Dobrze wiesz o czym mówię, dziewczyno. Mieszkańcy naszego świata stają się coraz bardziej podejrzliwi co do twojego ojca. Nie jest już tak, jak kiedyś, dzieci nocy i księżyca wraz z wiekiem nabierają coraz  większych wątpliwości. Jeśli nadal nie wiesz, do czego piję, to właśnie dowód na to, że Dracula ma sekrety nawet przed własnymi dziećmi.
Rita wypuściła powietrze z płuc, całkiem zaskoczona jego słowami.
-Kłamiesz! - krzyknęła, zapominając o potrzebie zachowania spokoju. Objęła się rękoma, próbując powstrzymać chęć dalszych wrzasków.
-Ona nam nie uwierzy, Mike – Joey splunął. - Jest wychowana w wielbieniu tego krwiopijcy.
Ray zawarczał ostrzegawczo, a wilkołaki cofnęły się o kilka kroków. Joey wydał z siebie dziwny, stłumiony dźwięk. Mike zerknął na niego kątem oka, ale potem znów obrócił głowę do Margarity.
-Możesz mi wierzyć lub nie, księżniczko – wysyczał – ale spróbuj jeszcze raz przyjrzeć się swojemu ojcu, a na pewno przekonasz się, o czym mówię.
-Dosyć tego! - wykrzyknął Ray. Mike odwrócił się w jego stronę, wykrzywiając głowę pod dziwnym kątem. Paznokcie u rąk zaczęły mu się wydłużać, a twarz pokryła się sierścią.
-Nie! - wrzasnęła Margarita, a po plecach przebiegł jej zimny dreszcz, gdy usłyszała wycie dobiegające z gardła Mike'a.
-Rito, uciekaj! – Ray popchnął ją lekko do tyłu, tak samo, jak wiele miesięcy wcześniej, gdy na chwilę przesłonił jej widok wilkołaków, a nie, jak wtedy, ich pobratymców. - Poszukaj Edwarda i Mahori'ego, ja na trochę ich zatrzymam. Biegnij, zanim będzie za późno. 
Nie miała zamiaru uciekać. Kiedy zobaczyła wilkołaki kilka minut wcześniej, od razu pomyślała o tym, że powinna powiadomić o wszystkim ojca. Jednak teraz, nie skłaniała się już tak ku temu pomysłowi. Nie była pewna czy chce się przekonać, czy Dracula mimo niezakończonej misji wpuściłby ich do zamku. Poza tym, nie miała ochoty zostawiać Raya samego. Wilkołaki nadal nie wyjaśniły im dlaczego znajdują się w mieście. Wszystko szło nie po jej myśli. Nadal była ogromnie spragniona, co dodatkowo i skutecznie blokowało jej możliwość trzeźwego myślenia. Mike'a i Joey'ego dzieliło tylko kilka sekund od całkowitej przemiany. Słyszała nienaturalne odgłosy ich zmieniających się ciał  i widziała czarne, wilcze tęczówki patrzące prosto na nią.
Nagle, kiedy strach zaczął już ją powoli paraliżować, poczuła dziwne, ale znajome mrowienie w oczach i czubku głowy. Nie mogła dopuścić do ich przemiany. Chciała wierzyć, że jej ojciec jest tym dobrym. I że ona także należy do tych, którzy stoją po odpowiedniej stronie.
Wzięła głęboki, całkiem niepotrzebny oddech. Musiała być pewna siebie. Nie umrze dzisiaj, nie zginie zagryziona przez wilkołaka. 
-Rita, co ty...? - Ray wytrzeszczył na nią oczy, mimowolnie odsuwając się do tyłu, uderzając plecami o zimną ścianę pobliskiej kamienicy.
Margarita pamiętała co wydarzyło się wtedy, gdy po raz pierwszy użyła swojego daru. Pamiętała, że wtedy obiecała sobie już więcej go nie używać. Jednak tym razem było inaczej. Nie chciała, by Ray został zahipnotyzowany i rzeczywiście pozostał przytomny. Pragnęła, by dzieci księżyca nie dokonały przemiany i tak właśnie się stało. 
Mike i Joey stali przed nią nieruchomi, zastygli w swoich pół wilczych i pół ludzkich formach. W ich czarnych tęczówkach odbijała się kobieca postać. Rita wiele razy starała się przetłumaczyć sobie, że to właśnie ona jest tym odbiciem, ale i tak nigdy nie mogła uwierzyć, że jej dar aż tak ją zmienia. Bała się swoich białych, pustych i błyszczących oczu. 
-Kto was tu przysłał? - zapytała stalowym głosem. - I gdzie go znaleźć?
Aura oblepiająca ciało Mike'a zafalowała, jakby prawdziwy on odmawiał odpowiedzi. Margarita w jednej chwili poczuła się słabo. Czuła jak moc powoli z niej uchodzi. Przeklinała się w duchu, że nadal nie potrafi do końca jej kontrolować. Jednak zanim całkiem opadła z sił, zdołała zmusić wilkołaka do wypowiedzenia jeszcze kilku słów.
-Ona mieszka w Zielonej Willi - powiedział beznamiętnym głosem Mike. - To wampirzyca, Persifa Barrera.

Rozdział 24

Kilka następnych godzin spędzili siedząc w jednej z kawiarenek w mieście. Udając przed kelnerką, że kawa jest wyśmienita i co pół godziny zamawiając dolewki. Margarita spróbowała tego napoju z czystej ciekawości. Nie smakował jej. Nie była pewna czy to fakt, że jest wampirem tak zmętnił smak, czy po prostu była niedobra. Uważała tak w przeciwieństwie do Mahori'ego, któremu najwidoczniej ten napój bardzo zasmakował. Siedzieli w czwórkę przy stoliku w najdalszym kącie sali. Kawiarenka była wystylizowana na francuską, a na ścianach wisiały ogromne zdjęcia wieży Eiffel'a. Była mała i przytulna, najbardziej nadawała się do chwilowego odpoczynku i namysłu. Postanowili wejść do niej, żeby zaplanować, co zrobią dalej.
-Musimy odnaleźć tę kobietę – powiedział Mahori, po raz któryś tamtego popołudnia, pociągając kolejny łyk kawy i krzywiąc się nieznacznie. - Inaczej nic z naszej misji.
Edward siedział na niskiej kanapie wyłożonej czerwoną skórą, tuż przy ścianie. Obok niego znajdował się Ray. Trzymał swoje łokcie na stole, opierając na nich głowę.
-To nie będzie takie proste – rzucił. - To duże miasto.
Rita spojrzała na niego, nie buchał optymizmem jak zazwyczaj. Wydawałoby się, że wraz z odejściem z zamku, wyparowała z niego cała energia.
-Dracula polecił nam kogoś popytać – stwierdził Mahori, wzruszając ramionami. - Więc popytajmy.
Już miał wstawać z krzesła, kiedy Margarita pociągnęła go za rękaw jego kurtki.
-Siadaj! - poleciła mu, marszcząc brwi. - Myślisz, że ludzie od tak wskażą nam, gdzie ona mieszka? Jeśli zna ją ojciec i ten facet, który mu coś ukradł, jestem pewna, że z tą kobietą jest coś nie w porządku.
-O czym ty mówisz? - żachnął się Edward. - Co może być z nią nie w porządku?
Ray wyprostował się i oparł o wyblakłą, czerwoną skórę sofy.
-Ona może mieć rację – przyznał. - W końcu dlaczego nie mieszka gdzieś koło zamku? Z jakiegoś powodu Pan nie kontaktuje się z nią, tylko wysłał nas, byśmy zrobili to za niego.
-E tam – machnął ręką Mahori. - Tylko wszystko wyolbrzymiacie.
-Czy jest normalna, czy nie – powiedział Edward – i tak musimy się z nią spotkać. Nie mamy wyjścia. Inaczej nigdy nie znajdziemy Pelayo.
-Ray, ty często przebywasz na radach – ożywił się Mahori, spoglądając na ciemnowłosego, jakby dopiero zdał sobie z tego faktu sprawę. - Czy ojciec kiedykolwiek wspominał o tym Aleksie? Co się stało, że już nie widuje się z Draculą?
Ray popatrzył po wszystkich zrezygnowany.
-Pan nie zdradza mi niczego – westchnął – nie jestem nawet jeszcze określony. Myślałem, że po tym, co stało się w Forks... - uciął nagle, speszony, patrząc spanikowany na Margaritę, a ona uniosła brwi. - To znaczy, nie uratowałem was tylko dlatego, żeby dostać szaty!
Edward wybuchnął zduszonym śmiechem, klepiąc go po ramieniu.
-Tylko tak dalej, a nigdy ich nie dostaniesz.
Ray popatrzył na niego gniewnie, odsuwając się dalej na kanapie. Mahori także parsknął śmiechem widząc jego zakłopotaną minę.
-Zostawmy to na razie – upomniała ich Rita, nie podzielając wcale ich wesołości. Z jakiegoś powodu wydawała się być jeszcze bardziej zawstydzona od Raya. - Musimy uzgodnić, co zrobimy najpierw.
Edward westchnął lekko, starając już się nie śmiać.
-Proponuję pospacerować po mieście i po prostu nasłuchiwać – powiedział.
Margarita lekko się skrzywiła.
-Nie wiem czy to taki dobry pomysł – oznajmiła – a poza tym, strasznie długo by nam z tym zeszło...
-Nie mamy innego wyjścia – przyznał Mahori. - Chyba, że wyślemy za nią list gończy.
-To nie są żarty – burknęła do niego Rita. - Dracula mówił, że znajdziemy ją na przedmieściach. Lepiej już chodźmy, zanim do końca się ściemni i wszyscy ludzie się pochowają.
Edward rozejrzał się po kawiarence. Z każdą kolejną godziną ubywało w niej klientów.
-Podzielimy się na dwie grupy – zadecydował Ray. - Edward i Margarita osobno. Tylko wy będziecie potrafili coś z kogokolwiek wyciągnąć. On będzie czytał ich myśli, a ty może jakoś przekonasz ich do mówienia.
-W porządku – zgodziła się z nim Rita.
-Ale ja w ogóle nie znam tego miasta – powiedział Edward, machinalnie wyglądając za okno.
-Ja pójdę z tobą – oznajmił Mahori - znam wschodnie granice.
-Wychowałem się na zachodnich przedmieściach – Ray wzruszył ramionami. – Miło będzie znowu się tam pojawić.
Edward nie wyglądał pewnie, zerkał to na Mahori'ego, to na Ritę.
-Jeśli ktoś z nas czegoś się dowie, od razu zawiadamia resztę – powiedział rudowłosy. - Zrozumiano?
-Nie jestem głupia – obruszyła się Rita. – Rozumiem.
-Chodzi mi tylko o to, że musimy pamiętać, że z jakiegoś powodu Dracula nas wszystkich wysłał na tę misję. Żadnego ryzykowania w samotności.
-Wszystko będzie w porządku – powiedział pewnie Ray. - Przecież nie będzie sama.
Edward spojrzał na niego, ale nie odezwał się. Ciemnowłosy domyślał się, że wampir nie za bardzo mu ufa. Zresztą czego mógł się spodziewać, znając go od przeszło dwóch dni.
-Lepiej już chodźmy. - Margarita wstała od stołu, rzucając na blat pieniądze za kawę. - Miejmy to z głowy.
Wychodząc z kawiarenki, zorientowali się jak zrobiło się późno. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a ulice opustoszały.
-Spotykamy się tu za jakieś dwie godziny – zadecydował Mahori. – Jeśli do tego czasu niczego się nie dowiemy, będziemy szukać dalej.
Margarita razem z Rayem skręciła w dół wąskiej ulicy, kierując się na zachód. Dotąd sądziła, że zna te miejsca, bo wielokrotnie spoglądała w te strony z okien zamku. Jednak w rzeczywistości okazało się całkiem odwrotnie. Jej zmysł wampirzej orientacji był do kitu i gdyby nie Ray, zgubiłaby się wielokrotnie błądząc po krętych uliczkach. Szła obok niego, prawie wcale z nim nie rozmawiając. Dopiero teraz mogła mu się lepiej przyjrzeć. Cały czas w myślach widziała wspomnienie tego, co zrobił, kiedy była jeszcze pół – wampirzycą. Jednak w jej głowie wszystko było już zamglone, a przemiana wcale nie wyostrzyła jej pamięci. Wykrwawiała się, a on pomimo tego jej nie ugryzł. Nie mogła tego zrozumieć. Dobrze wiedziała, że żywi się krwią ludzką, tak jak każdy normalny wampir, bo jego oczy zdradzały wszystko. Pomimo tego nie wyglądał na seryjnego zabójcę, ciemne loki wszystko psuły. Ktoś z wyglądem anioła nie mógłby być mordercą. Chyba, że jest wampirem.
-Dawno nie polowałaś – odezwał się nagle Ray. Margarita uniosła brwi, dziwiąc się, że prawie domyślił się, o czym myśli.
-Skąd wiesz?
-Twoje oczy zrobiły się srebrne – stwierdził, nie patrząc na nią. - Zauważyłem to w kawiarni. Kiedy wczoraj byliśmy na naradzie, były jeszcze białe.
-Och - westchnęła. Kojarzyła, że zwykłym wampirom oczy ciemnieją, gdy odczuwają pragnienie, ale nie wiedziała, iż u niej także występuje coś takiego. - Nie zauważyłam tego.
-Jeśli chcesz, możemy teraz zapolować – powiedział niepewnie, zatrzymując się.
-Masz na myśli...? - Margarita szeroko otworzyła oczy, zerkając na ludzi w oddali.
-Wiem jak to wygląda – odezwał się, zaciskając szczęki. - Wiem też, że po przemianie żywiłaś się zwierzętami, ale tu w okolicy nie ma żadnych lasów. Jaką krew piłaś w zamku?
Margarita oparła się o ścianę najbliższej kamienicy. Przestała udawać, że oddycha. Nagle uderzył ją zapach krwi ludzi w mieście. Zamknęła oczy.
-Nie chcę o tym mówić.
Ray zmarszczył brwi, zaniepokojony. Poczuł jak ściska mu się żołądek.
-Przepraszam – wyszeptał, zbliżając się do niej. - To nie moja sprawa, nie powinienem cię o to pytać. 
-Nie, to nie twoja wina - odpowiedziała, zaplatając ręce na piersi. - Nie wiem czemu to zrobiłam. Byłam taka spragniona. Ojciec wziął nas na ucztę kilka dni po naszym przyjeździe...
-Nie możesz obwiniać się za to, kim jesteś - powiedział Ray, nie wiedząc jak ją pocieszyć. - Wampiry piją krew ludzką, tak jak i ludzie jedzą zwierzęta. 
Margarita otworzyła oczy, spoglądając na niego. 
-Dziękuje - westchnęła - wiem, że chcesz dodać mi otuchy, ale to nieprawda. Cullenowie żywią się zwierzętami, można się zmienić.
-Co na to Mahori? 
-Nie wiem - oznajmiła, wzruszając ramionami. - Nie rozmawialiśmy o tym. Nie chciałam o tym rozmawiać. 
-Przestań się obwiniać - powiedział Ray, podchodząc do niej o krok bliżej. - To już się wydarzyło, nie możesz cofnąć czasu. Każdy z nas ma chwile słabości. 
Margarita wyprostowała się, starając się spojrzeć mu w oczy. Było od niej sporo wyższy. Wiedziała, że to co mówi to prawda, ale nie mogła w to uwierzyć. Jednak chciała, by mówił dalej, jego głos był kojący i spokojny, jakby to on posiadał taki dar, a nie ona. 
-W porządku - oznajmiła, starając się zwalczyć poczucie, że Ray stoi o wiele za blisko niej, a pomimo tego jej to nie przeszkadza. - Już w porządku. 
Ciemnowłosy wyciągnął rękę, dotykając lekko jej dłoni. Pomimo tego, że wyglądał na opanowanego, w jego głowie toczyła się bitwa. 
Nagle zmarszczył nos, a jego źrenice rozszerzyły się. Margarita jakby ocknęła się ze snu.
-Czujesz to...? - zapytała. 
-Wilkołaki - szepnął Ray niedowierzająco. Jak na komendę oboje odwrócili sie w stronę, z której dobiegał okropny zapach. Nie byli już sami na ulicy.